Wokół „Świtezianki”. Spotkanie z siostrami Bui


Mai Bui Ngoc: Dzień dobry, ja jestem Mai.

Julia Bui Ngoc: Dzień dobry, ja jestem Julia.

Patrycja Chuszcz: Dzień dobry, Patrycja Chuszcz. Porozmawiamy o waszym filmie „Świtezianka”, czyli ekranizacji ballady Adama Mickiewicza, filmie, który powstał w 2018 roku. To był taki film, można powiedzieć, bezprecedensowy, można powiedzieć pionierskiego zadania. Powiedzcie, jak to się stało, że stwierdziłyście, że warto wziąć się za ekranizację liryki? Ballada jest gatunkiem synkretycznym, ale jednak dużo w niej liryki i dlaczego padło akurat na Mickiewicza?


Mai Bui Ngoc: To może zaczniesz?

Julia Bui Ngoc: Powiem ci, że to, od czego mogłybyśmy zacząć, to jest to, że z siostrą nie wychowałyśmy się na samym początku w Polsce, więc ominęła nas taka przymusowa lektura szkolna. W momencie, kiedy poznałyśmy Mickiewicza, poznałyśmy go w sposób absolutnie naturalny. Nagle czytamy i sobie myślimy: „Jezu, jakie to jest magiczne, jakie to jest mroczne, jakie to jest piękne, jakie to jest niesamowite.” i to słowo, które my zaczęłyśmy też poznawać razem z Mickiewiczem, absolutnie nas zachwyciło, a zwłaszcza ten mrok. Chyba wiemy, o co chodzi w tym mroku Mickiewicza, że mamy taki romantyzm i ten polski romantyzm, który wydaje mi się, że jest absolutnie najciekawszym romantyzmem na całym świecie, bo czuć w nim tę tęsknotę. Oczywiście, znając historię Polski, widzimy, że ta tęsknota jest autentyczna, że nie mamy udawania, że tęsknimy za czymś. Czytamy te teksty i czujemy autentyczną tęsknotę i mi się wydaje, że właśnie romantyzm i to uczucie, które tam towarzyszy, to jest właśnie to, co Mickiewicz pięknie nam wydobył w tym roku jeszcze. Dlaczego Mickiewicz, tak? To jest to pytanie? Bo nie wiem, czy dobrze zrozumiałam. Mi się wydaje, że ten Mickiewicz się pojawił, kiedy my, nie znając go absolutnie, zachwyciłyśmy się czymś, o czym wszyscy dookoła mówili: „No co ty, Mickiewicz? To była lektura obowiązkowa, dziewczyny dajcie spokój!” Ale my nie miałyśmy takiego poczucia, bo my go odkryłyśmy później, kiedy już nie musiałyśmy.

Mai Bui Ngoc: Tak, trochę z innej perspektywy i potem byłyśmy tak zachwycone, że stwierdziłyśmy, że fajnie byłoby coś zrobić wokół tego i po prostu złożyłyśmy projekt do Młodej Polski na video-art i wygrałyśmy ten konkurs. To był taki czysty projekt video-artowy, czyli nie do końca filmowy, bo to miał być właśnie video-art.

Julia Bui Ngoc: Tak, bo jakby to słowo, zabawa czy może bardziej poezja, która tam się pojawia, jest taka przyjemna, taka do słuchania, do zaśpiewania i tak sobie pomyślałyśmy: „okej, przede wszystkim, dlaczego tego nie możemy usłyszeć i zobaczyć?”. Rozwijając to pytanie, tak jeszcze sobie myślę, że to, co mi się wydaje niesamowite, to jest to, że oprócz tego, że to jest rzeczywiście poezja, więc to w ogóle nie ma języka filmowego, to jednak temat jest niesamowicie filmowy. Mówiąc o całych balladach, już nie tylko o „Świteziance”, to mamy: mroczne duchy, mamy morderstwa, mamy te wszystkie elementy…


Język filmowy jest bardzo określony i bardzo łatwo jest się w nim poruszać, a ten język bardziej video-artowy, artystyczny jest niezdefiniowany, więc co prawda, on daje nam większe pole do popisu, ale też nie możemy zapominać, że odbiór jest mniejszy.

Mai Bui Ngoc

Mai Bui Ngoc: Mamy tę miłość bezgraniczną.

Julia Bui Ngoc: Właśnie! Ta miłość. Mamy te wszystkie takie elementy, które dają te rumieńce na policzkach i ta tajemnica, która tam jest, to mi się wydaje, że to jest super ważne, bo jeżeli mówimy komuś: „Słuchaj, powiem ci tajemnicę”, to chcemy się dowiedzieć, co to jest za tajemnica, a jak powiemy: „Powiem ci coś”, to mówimy: „No dobra, to mi powiedz”. Tajemnica, która tam jest u Mickiewicza i ta tęsknota, to mi się wydaje, że to jest to, co nas z siostrą całkowicie uwiodło.

Patrycja Chuszcz: Dużo wątków pojawiło się w waszych wypowiedziach i do niektórych jeszcze wrócimy, ale ja chciałam najpierw zapytać się was o swego rodzaju fuzję w tym filmie. Tutaj właśnie w waszej wypowiedzi padło słowo „video-art” i właśnie to nie do końca jest film, to ma elementy video-artu, można powiedzieć, że teledysku, bo przecież osobą, która wykonuje ten tekst ballady, jest Justyna Święs, znana z zespołu The Dumplings. Sam obraz jest bardzo malarski, można powiedzieć plastyczny, a te kolory są bardzo nasycone, a więc fuzja różnych gatunków, stylów, można powiedzieć różnych sztuk, to także chyba jest związane z waszymi doświadczeniami i także z waszym wykształceniem, bo przecież Julia masz za sobą doświadczenie rzeźbiarskie i choreograficzne, Mai z kolei architektoniczne i filmowe. Czy to jest właśnie wasz styl? Łączenie różnych sztuk?

Mai Bui Ngoc: Tak, tak naprawdę my uwielbiamy bawić się właśnie w łączenie i w takie mieszanie gatunków, mieszanie stylów, mieszanie wszystkiego, dlatego jakby to jest odpowiednia forma dla nas. Chociaż ona też jest taka nieoczywista i trudna, bo tak jak wiemy film przez te ponad 100 lat, już wytworzył swój język. Język filmowy jest bardzo określony i bardzo łatwo jest się w nim poruszać, a ten język bardziej video-artowy, artystyczny jest niezdefiniowany, więc co prawda, on daje nam większe pole do popisu, ale też nie możemy zapominać, że odbiór jest mniejszy. To jest trochę inny język, więc zdajemy sobie sprawę, że bawiąc się w konwencji video-artu, bo to nie jest film i nie jest to też video-art, jest to pomiędzy, więc nawet nie można tego zaszufladkować i nie było to łatwe, żeby osiągnąć coś, co byłoby zrozumiałe, bo to też o to chodzi, że jak nie ma się tych narzędzi i trzeba trochę wymyślić ten język, to się używa zupełnie innych metod. My pomieszałyśmy teledysk z video-artem, też z narracją, z językiem trochę filmowym, więc to wszystko jest jakby w jednym worku.

Julia Bui Ngoc: Tak, bardzo trudno jest wydobyć pewną dramaturgię, która utrzymałaby widza w napięciu w momencie, kiedy my chcemy z tego Mickiewicza dać 100%, bo musimy pamiętać, że dla nas najważniejsze było to, żeby było 100% Mickiewicza, nie odejmujemy i nie dokładałyśmy ani jednego słowa, chyba że ktoś tam się pomylił… Tylko jedno słowo jest zmienione i nie wiem, czy jakiś polonista to zauważy, ale tylko dlatego, że na nagraniach była pomyłka, natomiast nasze zamierzenie było stuprocentowe i tak jak to poezja, ona jest do interpretacji, ona nie jest obiektywna, tylko subiektywna, czyli każdy, kto czyta poezję, to na swój sposób ją interpretuje. No i tu mamy problem, tak jak właśnie siostra tutaj mówi, że „jak to się uda?”, w sensie, że nie mamy wyraźnej dramaturgii, nie mamy wyraźnej historii, mamy poezję i teraz jak zekranizować poezję? My od samego początku, jak pisałyśmy ten projekt, to to, że dostałyśmy pieniądze, które może nie były wielkie, ale jakieś jednak pieniądze na to, żeby móc rozpocząć ten projekt, to było to, że to nie jest film, to nie jest obraz, tylko to jest jakaś fuzja i ta fuzja pozwoliła nam na ten eksperyment i to był eksperyment.


To było takie karkołomne, że myślę sobie, że nie bez powodu jednak filmowcy nie biorą na warsztat poezji i ewentualnie się nią inspirują.

Julia Bui Ngoc

Patrycja Chuszcz: Tutaj pojawił nam się ten wątek tekstu, wspomniałyście o pomyłce, chyba chodziło o „bór i las”, ale ja czytając ballady [„Ballady i romanse” przyp. red.] zauważyłam, że w kilku miejscach pojawiły się, może nie na tyle zmiany, co pewne skróty, czy właśnie chodziło o swego rodzaju uzyskanie, być może melodyjności albo rytmu? Czy ekranizacja poezji, w ogóle jest bardziej wymagająca według was, niż ekranizacja prozy? Czy być może dla każdego filmowca, artysty jest coś innego dobrego i dla was to właśnie jest łatwiejsze zająć się liryką, chociaż musicie poszukiwać nowego języka, aby tą formą filmową o tym opowiadać?

Julia Bui Ngoc: Zdecydowanie próba ekranizowania poezji…

Mai Bui Ngoc: Jest trudna. Bardzo. Musiałyśmy się mocno nagłowić, żeby wymyślić, jak wypowiedzieć cały ten tekst w taki sposób, żeby jednak była ciągłość i żeby nie było takiego poczucia, że to się przerywa i żeby jednak była jakaś w tym historia prawda? Ten pomysł, żeby część była zaśpiewana, część wypowiedziana i część tych monologów też wypowiedziana i to wszystko jakby w grze aktorskiej i w tej scenerii, było bardzo trudne, również na poziomie montażu, który był równoległy też z tym śpiewaniem, to była taka skomplikowana, wielka rzeźba.

Julia Bui Ngoc: To było takie karkołomne, że myślę sobie, że nie bez powodu jednak filmowcy nie biorą na warsztat poezji i ewentualnie się nią inspirują. My jak zaczęłyśmy to robić, to parę razy miałam poczucie: „Dobra to koniec. Nie uda nam się, to się nie da, to się nie da.” i miałyśmy załamania w trakcie, ale już napisałyśmy, że na tym polega ten projekt, że będzie 100% Mickiewicza, więc nie mogłyśmy się z tego wycofywać. Gdybyśmy tego nie napisały, to prawdopodobnie film wyglądałby zupełnie inaczej i byłoby tylko fragmenty Mickiewicza, a resztę by po prostu aktorzy wypowiedzieli normalnie, działając swoim językiem. Odpowiadając na twoje pytanie, to zdecydowanie proza jest gatunkiem literackim, który jest o wiele łatwiejszy do ekranizacji, niż poezja.

Patrycja Chuszcz: Mam nadzieję, że jednak nie żałujecie, że zdecydowałyście się na realizację 100% Mickiewicza, do tego wątku może wrócimy jeszcze później, bo przecież film odbił się szerokim echem, ale jeszcze o samym filmie, bo przeniosłyście akcję, można powiedzieć, trochę do współczesności. Główny bohater, Michał to kilkunastoletni młodzieniec, strzelec, chociaż u was w filmie to fotograf w bluzie strzelca i on właśnie z tego świata rzeczywistego, naturalnego, codziennego wchodzi do lasu, gdzie pojawiają się nadprzyrodzone elementy. Wy celowo przeniosłyście to do współczesności? Czy nie wiem, może chciałyście dzięki temu łatwiej dotrzeć do współczesnego widza? Czy chodziło też o tę fuzję, którą tak bardzo lubicie?


Mai Bui Ngoc: Wszystko jednocześnie, tak naprawdę. Pierwszym elementem było to, że nam po prostu było bliższe wrzucić współczesnego bohatera do świata baśni. Dzięki temu też bawiłyśmy się z taką symboliką i tak dalej, bo też uważamy, że to wszystko jest wciąż współczesne w pewnym sensie, że o miłości można mówić dzisiaj i za 100 lat, bo to są rzeczy, które się nie starzeją. To jest też jakby powód, dla którego nie chciałyśmy się zamykać ściśle tylko i wyłącznie w tamtych czasach, tylko po prostu pokazać, że to jest uniwersalne czasowo.

Julia Bui Ngoc: Właśnie i też mi się wydaje to, co siostra mówi, to jest dokładnie to samo, co można by powiedzieć, że zrobił Mickiewicz ówcześnie. Bo co zrobił Mickiewicz? Mickiewicz tak naprawdę, będąc w tym swoim okresie, to on czerpał z legend, on czerpał z mitologii, on czerpał z wierzeń ludowych, które też nie były z jego czasu. Czyli on stwarzał też sytuację taką, że w jego historiach pojawiają się postacie, które nie dotyczą ówczesnych czasów, ale tłumaczył je na swój język i swój czas. Mi się wydaje, że właśnie dobre utwory mają to do tego, że one, tak jak właśnie siostra mówi, w każdej dobie i w każdej epoce są czytelne. Mickiewicz też tak stworzył to swoje dzieło, że co się okazuje? Okazuje się, że bez problemu możemy przeczytać ten problem [zapoznać się z tą tematyką – przyp. red.] dzisiaj, problem zdrady, problem miłości i problem wierności, silnych emocji, młodzieńczej miłości, gdzie z jednej strony możemy powiedzieć, że mamy prosty temat, ale tak naprawdę niekończący się, bo mi się wydaje, że za 200, 300 lat nadal emocje będą te same.

Mai Bui Ngoc: Oby!

Julia Bui Ngoc: Znaczy, fajnie by było, jakby było już mniej zawiści i nienawiści, wiadomo.

Mai Bui Ngoc: I mniej zbrodni!

Julia Bui Ngoc: Tak, mniej zbrodni oczywiście.

Patrycja Chuszcz: Te tematy są bardzo uniwersalne, tak jak wspomniałyście, ale jednak jest element tego świata nadprzyrodzonego. Czy nam współcześnie brakuje takich dzieł, które nas troszkę z tego takiego zabieganego świata [współczesnego – przyp. red] wprowadzają w jakiś, taki świat nadprzyrodzony, w jakiś realizm magiczny? Czy właśnie wy tutaj postrzegacie jakieś miejsce dla siebie, aby takie światy tworzyć?


Świat zmierza w kierunku bycia przedstawionym, jako obrazek.

Mai Bui Ngoc

Mai Bui Ngoc: My lubimy uciekać w inne światy, bo też lubimy kreować, taką nową rzeczywistość i też jest potrzeba oderwania się od tej rzeczywistości, bo często jest tak, że ona jest już przytłaczająca i trudna, że mamy potrzebę, po prostu oderwania się i znalezienia się w zupełnie innej rzeczywistości. Każdy ma taką potrzebę od czasu do czasu i twórcy też lubią się, po prostu oderwać i spojrzeć na rzeczy trochę z innej perspektywy, więc to daje możliwość wkroczenia w taki świat baśni z jakimiś zupełnie innymi elementami.

Julia Bui Ngoc: My zdecydowanie to bardzo lubimy. Lubimy wydobywać klimaty różnego rodzaju, ale teraz mi przyszło może coś głupiego, ale zauważmy, że jednak każdy człowiek potrzebuje snu. Każdy musi spać, bo inaczej jak nie będzie spał, to jego mózg nie odpocznie, więc on potrzebuje wejść i przez chwilę oderwać się od tej rzeczywistości i to jest naturalna potrzeba każdego człowieka, żeby się oderwać. Jedni pamiętają swoje sny, drudzy nie pamiętają, ale wszyscy śpią i wszyscy śnią i wszyscy potrzebują tego snu, a to, co daje nam film, to jest taki sen na jawie. Nie wiem, czy zrozumiałe jest to, co powiedziałam, ale to jest to, co my z siostrą bardzo lubimy robić, czyli kreować świat, w który możemy się zanurzyć i gdzie możemy na chwilę zapomnieć.

Patrycja Chuszcz: Pozwalacie śnić na jawie, ale i przy okazji można powiedzieć, że edukujecie. Wasz film znalazł się w propozycjach w podręczniku do klas siódmych dla szkół podstawowych, a więc gdzieś łączycie tę poezję z filmem i pokazujecie też, że można przekazywać takie treści za pomocą filmu. Czy to też postrzegacie jako trochę takie swoje zadanie, żeby w szkołach na przykład częściej korzystać z tej formy filmowej na zajęciach, chociażby z języka polskiego?

Mai Bui Ngoc: Nam się wydaje, że jednak to jest nieuniknione, że świat staje się taki, coraz bardziej obrazowy. Młodzież operuje trochę innymi mediami niż kiedyś my albo nasi rodzice. Świat zmierza w kierunku bycia przedstawionym, jako obrazek. Nam się to też podoba, bo chciałyśmy pokazać taką naszą fascynację tymi balladami, Mickiewiczem i tym, że ten świat jest piękny. Dopiero jak się ten świat zobaczy, jakby plastycznie i ruchomo, to się zrozumie, że to naprawdę jest coś pięknego i że to naprawdę jest jakaś fajna i mroczna baśń.

Julia Bui Ngoc: Tak kontynuując, to myślę, że przez to, że naszym pierwszym językiem nie był polski, to sfera obrazkowa, czyli to rozumienie świata za pomocą gestów, za pomocą tego, co się dzieje, to zaczyna się na poziomie obrazu. W momencie, kiedy młodzi ludzie jeszcze niekoniecznie muszą rozumieć, co to jest poezja, to w momencie, kiedy słowa Mickiewicza są opowiedziane w piękny sposób i jeszcze do tego pokazane, to jest łatwiejsze dla młodego widza, aby zrozumieć treść. Wtedy młody widz może się zatopić w języku, a nie intelektualnie cały czas się skupiać na tym, o co chodzi w danym zdaniu. W tej próbie chodziło nam o to, żeby tak jak to ballada, tak jak to jest muzycznie, to tak, żeby popłynąć razem z Mickiewiczem i oczywiście nie wszystkie utwory się nadają do tego, natomiast ten utwór się po prostu nadał, bo jest jasny, jest wyraźny i ten młody widz nie musiał się zastanawiać nad treścią, tylko mógł się zatopić w słowach Mickiewicza. Treść jest pokazana, ten problem jest tak wyraźnie pokazany i tak łatwy do zrozumienia, że to ułatwia temu młodemu człowiekowi zrozumienie, o co w tym wszystkim chodzi.


Mai Bui Ngoc: Zwłaszcza że jak my przyjechałyśmy i nie rozumiałyśmy języka, bo dopiero w Polsce się go nauczyłyśmy, to też bardziej zrozumiałyśmy klimat tej poezji.

Patrycja Chuszcz: A czy myślicie, że właśnie język filmowy, forma filmowa może czasem zastąpić, na przykład taką obowiązkową lekturę w szkole? Czy jednak traktowałybyście to jako swego rodzaju uzupełnienie, dzięki któremu ten młody widz może lepiej zrozumieć jakiś temat?

Julia Bui Ngoc: Ja uważam, że zdecydowanie to drugie, czyli utwór literacki, to jest utwór literacki i został napisany wtedy, kiedy jeszcze nie było języka filmowego. To o co nam chodziło, to jest to, żeby pokazać, że Mickiewicz jest fascynujący, że on ma wspaniały język i wspaniały przede wszystkim klimat. Natomiast nie jesteśmy w stanie i mi się wydaje, że każda próba zastąpienia będzie fiaskiem, bo to jest język [literacki – przyp. red.] i dlatego też nam zależało na tym, żeby było 100% Mickiewicza, żeby oddać ten hołd. Natomiast oczywiście inspiracja to już jest coś innego, ale to nie oznacza, że mamy nie czytać tego.

Mai Bui Ngoc: My przeciwnie, miałyśmy nadzieję, że jak ktoś obejrzy, to będzie miał ochotę przeczytać.

Julia Bui Ngoc: Ja jestem wielką fanką „Liliji”, o Jezu, jakie to jest przepiękne, ja je uwielbiam. Pamiętam, że jedna nauczycielka znalazła mnie na Facebooku i się zapytała: „Proszę pani, bo wszyscy uczniowie się pytają, czy «Lilije» zostaną zekranizowane?”, więc wtedy miałam wrażenie, że nam się udało. Bo skoro dzieci chcą poznać „Lilije”, to znaczy, że chcą poznać więcej [poezji romantycznej – przyp. red.], czyli nam się udało zrobić to, z czym wielu naszych kolegów Polaków z naszego rocznika ma dosyć duży problem, w związku z lekturami obowiązkowymi. Bo w momencie, kiedy zmusza się człowieka, to jest trudniej pokochać coś, nawet jeżeli to jest pyszne.

Patrycja Chuszcz: Wy pomagacie pokochać Mickiewicza. Trochę porozmawiałyśmy o trudach ekranizacji poezji, a teraz chciałabym z wami troszkę porozmawiać o trudach realizacji tych waszych założeń na planie filmowym, bo jednak jest to film, który rozgrywa się w nocy, w lesie, jest dużo zdjęć wodnych. Powiedzcie, czy trudno wam się kręciło ten film? Czy jednak ta mickiewiczowska magia trochę pomagała na planie?

Julia Bui Ngoc: To było bardzo karkołomne, oczywiście, gdybyśmy miały hollywoodzki budżet, to prawdopodobnie byłoby to bardzo przyjemne. Miałyśmy ogromne szczęście, bo miałyśmy fantastycznych ludzi wokół siebie, którzy tak samo, jak my wierzyli w ten projekt. Cała ta sfera finansowa była dla nich nieważna, to znaczy ważna [ale nieistotna – przyp. red.]. Normalnie za te rzeczy, o które poprosiłyśmy [musiałybyśmy przeznaczyć wiele pieniędzy z budżetu – przyp. red.], a to [że mogłyśmy to zrobić za darmo – przyp. red.] było naprawdę przyjacielskie i na przykład, jeżeli mówimy o tych sytuacjach wodnych.

Mai Bui Ngoc: Mieliśmy tak, że normalnie to trzeba by wynająć taki specjalny basen i tak dalej, a tutaj miałyśmy szczęście, bo kolega nam załatwił po prostu zwykły basen.

Julia Bui Ngoc: Niezwykły!

Mai Bui Ngoc: Zwykły-niezwykły. Zwykły taki miejski basen tylko, że mogliśmy tam być tylko i wyłącznie nocą, więc większość tych zdjęć jest nakręcona w takim zwykłym basenie i też nie mieliśmy takiego specjalnego, podwodnego sprzętu. Wiadomo, to kosztuje, więc musiałyśmy się mocno nagłowić, jak to zrobić, żeby to dobrze wyglądało pod wodą i żeby nie było czuć, że jesteśmy w zwykłym basenie, tylko żeby jednak oddać wygląd tego jeziora. Miałyśmy kilka takich pomysłów.


Julia Bui Ngoc: Znaczy, Mai wpadła na genialny pomysł. Po pierwsze bardzo dziękujemy Adamowi Wasiakowi, bo to jest bardzo ważne, żeby mu oddać hołd, bo to jest mężczyzna, który niesamowicie nam pomógł w tej całej wodnej sferze. On jest nurkiem, który filmuje pod wodą i on zabezpieczał nam wszystkich aktorów, żeby się nikt nie utopił. Natomiast problem był taki, że my potrzebowałyśmy zdjęcia z slow motion pod wodą i to jest niemożliwe, jeżeli nie ma się hollywoodzkiego budżetu. Mai w ostatniej chwili wpadła na genialny pomysł: bierzemy akwarium, wkładamy kamerę do wody, a kable trzymamy nad wodą, żeby nikt nie umarł. Ogólnie BHP, gdyby nas zobaczyło, to prawdopodobnie już byśmy były w więzieniu, ale już nikt tego nie udowodni, więc nie jesteśmy. Udało nam się i to są rzeczy, które mi się wydaje, że kombinowałyśmy, jak się da, żeby jak najlepiej to wyszło i to, że to robiłyśmy wtedy, właśnie w tym szale i że to jest eksperymentalny film, to pomogło nam w tym, że nam się udało.

Mai Bui Ngoc: Miałyśmy tak fantastyczną ekipę i wszyscy się tak dobrze bawili, miałyśmy tych młodych aktorów, którzy są naprawdę…

Julia Bui Ngoc: Oni są genialni!

Mai Bui Ngoc: …są wspaniali i byli tak fajni i było, po prostu przyjemnie. To był przyjemny plan w takim sensie, że wszyscy mieli ochotę pracować i jakby na wszystko było taka dobra energia i to jest super ważne.

Julia Bui Ngoc: Tak, aktorzy byli niesamowici, Nikodem to jest teraz bardzo znany aktor, więc on absolutnie zachwycał swoimi umiejętnościami aktorskimi, ale też miałyśmy dziewczynę, która w ogóle nie zajmuje się aktorstwem, natomiast jak ona weszła pod wodę i zaczęła mówić tekst pod wodą, to po prostu byłyśmy w szoku, jak ona potrafiła na bezdechu tyle tekstu powiedzieć. Ona powiedziała całego Mickiewicza pod wodą. Nie wiem, czy oglądaliście ten film, ale tam jest taki moment, kiedy naprawdę ta Świtezianka mówi pod wodą i to jest dziewczyna, która pierwszy raz w życiu coś takiego zrobiła.

Patrycja Chuszcz: Czy na tym polegał casting? Wybierałyście osoby, które potrafią powiedzieć tekst pod wodą? Powiedzcie trochę o tym wyborze, bo właśnie Nikodem Rozbicki to jest aktor znany, ale pozostałe dwie dziewczyny: Patrycja Gacka i Paula Szpakowska to były amatorki, jeżeli już to miały jakieś takie doświadczenie, z tego, co czytałam bardziej modelingowe. Jak to się stało, że wybrałyście właśnie te dziewczyny? Jak wyglądał casting do filmu?

Ja sobie idę i tak patrzę i pośród takiego tłumu ludzi tańczy przepiękna dziewczyna, ale taka, że ja sobie myślę, że „Boże to jest jakaś świtezianka!”

Julia Bui Ngoc

Julia Bui Ngoc: Jeżeli chodzi o Paulę, czyli tę dziewczynę, która pod wodą później mówi, to było tak: idę sobie nad Wisłą i jest jakaś, taka impreza techno, gdzie jest muzyka techno na takiej barce. Ja sobie idę i tak patrzę i pośród takiego tłumu ludzi tańczy przepiękna dziewczyna, ale taka, że ja sobie myślę, że „Boże to jest jakaś świtezianka!” i tak idę i już mijam to miejsce, gdzie ci ludzie tak tańczą i się zatrzymuję i sobie myślę: „nie, ja muszę podejść do niej i muszę zdobyć jej numer telefonu albo jakikolwiek kontakt, bo ona jest świtezianką”, więc się wróciłam, trochę ją w sobie obserwowałam i głupio mi było potwornie, że muszę coś takiego zrobić, bo nie chciałam, żeby ona się źle czuła. Na moje ogromne szczęście, ona właśnie przestała tańczyć i wyszła z tej barki i ja wtedy podeszłam i mówię: „Cześć, jestem Julia: słuchaj…” i zaczęłam jej mówić, co mam w głowie i spytałam, czy ona zostawiłaby mi jakiś kontakt. Ona zostawiła mi chyba kontakt na Facebooku, z tego, co pamiętam i mi się udało i później ją zaprosiłam na casting i ona się okazała, po prostu naprawdę niewinną świtezianką, która później przepoczwarzyła się w drapieżną, potworną świteziankę, więc jeżeli chodzi o Paulę, to ja ją po prostu znalazłam tańczącą na techno imprezie. Ona była wtedy bardzo młoda, miała chyba osiemnaście lat, na szczęście, bo nie musieliśmy mieć pozwolenia rodziców. Ona była niesamowita i naprawdę bardzo dzielna.

Mai Bui Ngoc: Patrycję akurat w internecie znalazłyśmy.

Julia Bui Ngoc: Patrycja absolutnie zachwyciła nas urodą.

Mai Bui Ngoc: Tak, urodą, ale też ona była zachwycająca, bo akurat trafiło się, że tego dnia, kiedy Patrycja wchodzi do jeziora, to było totalnie zimno i tę scenę mogliśmy nakręcić tylko na raz. Ta woda była tak zimna, że jak już wpadła do niej cała, to drugi raz nie byłaby w stanie zagrać, więc zrobiła to idealnie, bo miała tylko jedną szansę.

Julia Bui Ngoc: Tak i Patrycja nas zachwyciła, bo to inteligentna i piękna kobieta, my uwielbiamy takie osoby jak Patrycja, ale też mi się wydaje, że tutaj ważne jest to, co jest wspaniałe u młodych aktorów i młodych ludzi, że oni nie boją się swojej inwencji, czyli oni wprowadzali wiele swoich pomysłów i to było fantastyczne. My oczywiście jesteśmy bardzo otwarte, więc wszystkie ich propozycje do filmu, czyli bardzo dużo rzeczy, które można zobaczyć, to są właśnie propozycje aktorów. Tutaj mamy też Nikodema, który też nas zachwycił, bo ten jego talent i te umiejętności…

Mai Bui Ngoc: On ma ogromną charyzmę i to jest przepiękne, że młodzi aktorzy mają po prostu wspaniałą wewnętrzną siłę w sobie. Te emocje są takie prawdziwe i to jest takie przyjemne, jak się na nich patrzy, bo naprawdę w nich jest taka siła młodzieńcza.

Julia Bui Ngoc: I ta energia!

Mai Bui Ngoc: To po prostu bardzo nam się to podobało i to było bardzo przyjemne pod tym względem.


Julia Bui Ngoc: Nikodem rzeczywiście zrobił na nas ogromne wrażenie, bo tam jest też taki fragment, kiedy mi bardzo zależało na tym, żeby on mówił ten tekst Mickiewicza w taki naturalny sposób, od siebie i żeby go tak złamać, żeby nie był recytowany. Łatwo jest recytować Mickiewicza, bo ma swój rytm, ale my go tak łamałyśmy, ja mówiłam: „Dobra, to teraz Nikodem zróbmy tak, że powiesz ten tekst tak, jakbyś ze mną rozmawiał” i mam wrażenie, że to się udało. On nie recytuje, tak jakby każdy wyrecytował, tylko mu rzeczywiście udało się ten tekst [inaczej zinterpretować – przyp. red.] i to pokazuje jego kunszt aktorski.

Patrycja Chuszcz: Mówiłyście trochę o tym, co aktorzy też dodali od siebie i ja bym chciała przez chwilę w tym wątku twórczym, który wymyśliły też inne osoby, pracujące w waszym filmie, video-arcie pozostać. Współpracowałyście z Justyną Święs, jak już wspomniałyśmy, znaną z zespołu The Dumplings, wtedy i wciąż, w ogóle bardzo młodą osobą. Jak z nią ta współpraca przebiegała? Czy wy jej zostawiłyście dużo wolnej ręki? Czy to była jakaś taka ścisła współpraca między wami i to była wasza wizja tego, jak ma wyglądać ta warstwa dźwiękowa w filmie?

Julia Bui Ngoc: My miałyśmy ogromne szczęście i zresztą wciąż mamy, bo przyjaźnimy się bardzo blisko z naszym muzykiem, który robi muzykę do wszystkich naszych filmów. Mamy dwóch muzyków i to są muzycy z takiego zespołu „Łąki Łan”, więc oni cały czas też są współcześnie na scenie muzycznej. To, co my robiłyśmy z Justyną, to było takie, że robiąc film, równolegle była tworzona warstwa muzyczna, bo przez to, że to był eksperyment, to i montaż jest związany z muzyką i tekst jest związany z muzyką. To wszystko musiało być równolegle tworzone, więc to było potworne karkołomne, czyli: „Dobra, to teraz taki klimat szybszy, a tu wolniejszy. Dobra, dzięki. Biorę to, idziemy na plan. Dobra, to teraz musisz biec troszeczkę szybciej i tutaj się zakręcić.”, tak to wyglądało. Później, w momencie, kiedy już mieliśmy tę warstwę muzyczną, to idziemy do studia i mamy ten szkic. Pokazujemy Justynie ten tekst, podkład i obraz pytamy ją: „i teraz co w związku z tym zrobisz?”. Justyna absolutnie nas rozwaliła na łopatki, bo to jest po prostu geniusz. Ona ogląda fragment tego filmu, słyszy ten podkład muzyczny, czuje klimat i po prostu BAM! Ta interpretacja Mickiewicza w jej głosie, za każdym razem okazywała się genialna. My nic nie musiałyśmy zmieniać, ona po prostu chodziła i swoim syrenim głosem interpretowała tekst po prostu idealnie.

Mai Bui Ngoc: Ona miała swoje pole, bo ona jest w tym najlepsza. Ona wyczuła to tak idealnie, więc jak ktoś, coś świetnie umie robić, to trzeba go zostawić, bo wtedy tworzy dzieło.


My ze wszystkiego chyba czerpiemy. Przez to, że jesteśmy zlepkami różnych kultur, to nam przychodzi po prostu naturalnie.

Mai Bui Ngoc

Patrycja Chuszcz: Ta warstwa dźwiękowa, w ogóle jest wyjątkowa i też mam wrażenie, że tam łączą się te wątki rzeczywiste, nadprzyrodzone i muzyka. Ja tego nie próbowałam robić, ale myślę, że to mogłoby też dobrze funkcjonować niezależnie od obrazu, jako swego rodzaju słuchowisko muzyczne o Mickiewiczu. Chciałam was jeszcze zapytać o współpracę między wami. Czy w was też jakieś różne siły się kłócą, czy raczej się uzupełniacie?

Mai Bui Ngoc: My od małego razem robimy różne rzeczy, więc mamy już tak wyrobiony swój język, że nawet nie musimy się komunikować werbalnie, bo od razu wiemy, o co chodzi. Mamy tę samą wrażliwość i tę samą mentalność, to samo wychowanie. My działamy tak, że się nawzajem bardzo nakręcamy i mamy taki sposób pracy, że po prostu się wspieramy.

Julia Bui Ngoc: Jak jedna już nie ma siły, to druga ją wyręczy. Jak druga nie ma siły, to pierwsza pomoże. W ogóle się nie kłócimy, ja nawet nie mogę sobie przypomnieć takiej sytuacji.

Mai Bui Ngoc: Chyba że w dzieciństwie.

Julia Bui Ngoc: Tak, ale to chyba, jak byłyśmy bardzo małe, bo ja nawet tego nie pamiętam. Natomiast nie, nie było żadnych kłótni, my też mamy idealną sytuację z charakterami, bo jak ja jestem nieznośna, to Mai, która jest starszą siostrą, wie jak się zachować i daje mi wtedy trochę przestrzeni. Jeżeli mamy odpowiedzieć jak to działa, to właśnie tak: jedna jest bardziej opanowana, a druga mniej, ale to u nas działa.

Patrycja Chuszcz: A powiedzcie, czy te kultury, które są wam bliskie, są też inspiracjami dla waszej sztuki? Dla waszych filmów, video-artów? Bo przecież macie korzenie wietnamskie, wychowałyście się we Francji, mieszkacie w Polsce. Czy czerpiecie z każdej z tych kultur?

Mai Bui Ngoc: My ze wszystkiego chyba czerpiemy. Przez to, że jesteśmy zlepkami różnych kultur, to nam przychodzi po prostu naturalnie. Nam jest jakby łatwiej miksować [w danym dorobku kulturowym – przyp. red.], niż musieć dokonać wyboru: „No dobrze, będzie czyste tylko i wyłącznie” i chyba to tak naturalnie wychodzi.

Julia Bui Ngoc: Tak, dlatego naturalnie nam wychodzi mieszanie gatunków, mieszanie wszystkiego, bo po prostu same jesteśmy „mieszankami” i to nie tylko na poziomie krwi, ale też po prostu na poziomie kulturowym i wychowawczym. To pomaga nam faktycznie w tym, żeby mieszać [w naszej twórczości przyp. red].


Mamy też taką potrzebę, żeby w naszym najnowszym projekcie pokazać, że Polska ma też swoją mitologię.

Julia Bui Ngoc

Patrycja Chuszcz: Jak same wspominałyście, robicie coś podobnego, do tego, co robił Mickiewicz. On też mieszał, on rozwijał ten gatunek ballady w literaturze polskiej. Wy też robicie, swojego rodzaju pionierskie działania, ekranizując tę poezję. Czy zamierzacie pozostać właśnie, gdzieś w tym obszarze? Wiem, że były plany filmu pełnometrażowego.

Mai Bui Ngoc: My się zastanawiamy, bo to jest trudne bardzo. To jest tak, że jak się coś zrobiło, to ma się ochotę nie powtarzać ciągle tego samego, tylko pójść dalej.

Julia Bui Ngoc: Jeżeli chodzi o pytanie, co dalej, to na razie zostawimy na chwilę poezję. Może kiedyś do niej wrócimy, ale [kultura polska – przyp. red.] to temat naszym zdaniem szalenie ciekawy. Koniec końców jesteśmy półkrwi Polkami, czyli bardzo czujemy polską kulturę i bardzo czujemy to, co Polska za sobą niesie.

Mai Bui Ngoc: Dzięki temu też, że [czujemy polską kulturę – przyp. red.] to mamy inną perspektywę. Z naszego punktu widzenia to jest naprawdę zachwycające i mi się to szalenie podoba.

Julia Bui Ngoc: Mamy też taką potrzebę, żeby w naszym najnowszym projekcie pokazać, że Polska ma też swoją mitologię. Idąc do szkoły, uczymy się mitologii greckiej czy innych mitologii, które są kolebką naszej kultury europejskiej. Ja jako Polka chciałabym pokazać, że mamy fascynującą, naszą mitologię, czyli mówię o mitologii słowiańskiej. Tutaj troszeczkę bym powiedziała, że kontynuujemy to, co w jakimś sensie zaczął Mickiewicz, czyli odgrzebywanie tego, co tutaj się pojawiało u Mickiewicza, czyli te wierzenia ludowe, które wywodzą się z takiej starej mitologii. To jest nasza najnowsza próba i najnowszy projekt. Nie wiem, czy o to chodziło w pytaniu, ale w jakimś sensie kontynuujemy to, co Mickiewicz napisał.

Patrycja Chuszcz: Na jakim etapie rozwoju jest ten wasz projekt, związany z mitologią?

Julia Bui Ngoc: To jeszcze tajemnica.

Patrycja Chuszcz: To musimy w takim razie śledzić. Troszkę, jak wspomniałyście, odchodzicie od poezji, a czy zachęcacie innych filmowców do eksplorowania tego pola? Czy ta poezja i liryka jest takim dobrym polem do zagospodarowania? Jest jakąś luką? A może widzicie, że tutaj pojawiają się jakieś kolejne projekty filmowe?

Julia Bui Ngoc: Znaczy, mi się wydaje, że inspirowanie się poezją jest super, ale ekranizacja stuprocentowej poezji, to myślę, że jeżeli ktoś chciałby to zrobić, to mógłby wymęczyć widza. My miałyśmy próbę pełnometrażowego filmu, to wydaje mi się, że właśnie bardzo wymęczyłybyśmy widza, a jednak my go szanujemy.

Mai Bui Ngoc: To się absolutnie nadaje na krótką formę.

Julia Bui Ngoc: Może i zaistnieje geniusz, któremu uda mu się przez półtorej godziny samą poezją (bo mówimy o tej formie stuprocentowej poezji) uwieść i utrzymać do końca widza. Natomiast po naszej próbie, teraz widzimy też, patrząc na ten film, że to nie jest to język filmowy. Nie bez powodu język filmowy nie wybrał poezji, jako swojego głównego tekstu i myślę, że oni mają rację w jakimś sensie.



Mai Bui Ngoc: Gdyby to było łatwe, proste i przyjemne do przełożenia, to by powstało tego dużo więcej. Naturalnie tego nie ma, więc wydaje nam się, że naturalnie mało powstanie takich filmów.

Patrycja Chuszcz: Czyli my póki co musimy śledzić i wyczekiwać, aż zdradzicie nam coś więcej na temat waszego najnowszego projektu związanego z mitologią słowiańską, co brzmi bardzo ciekawie. Jak wspomniałyście, kontynuujecie to, co zaczął Mickiewicz i dzięki formie filmowej mieszacie różne gatunki i różne style. Powiedzcie, gdzie możemy śledzić wasze poczynania? Czy macie jakąś stronę internetową?

Julia Bui Ngoc: Uruchomiłyśmy Instagram i on jest bardzo świeży, ale jest i nawet dzisiaj coś wstawiłam, więc może nam się uda co jakiś czas coś wstawiać. Problem jest taki, że my z siostrą uwielbiamy tworzyć, ale później jak coś stworzymy, to idziemy dalej, więc ciężko jest to rzeczywiście śledzić. Może ten Instagram nam wyjdzie, może się uda, a nasz Instagram, to @buifilm.

Patrycja Chuszcz: To tam odsyłamy wszystkich chętnych i zachęcamy do śledzenia waszej działalności, a ja wam bardzo dziękuję za spotkanie i za rozmowę. Były z nami Julia Bui i Mai Bui, czyli siostry Bui, które są autorkami filmu/video-artu „Świtezianka” na podstawie ballady Adama Mickiewicza pod tym samym tytułem. Patrycja Chuszcz, dziękuję za uwagę i zachęcam do oglądania, słuchania i uczestniczenia w pozostałych wydarzeniach z cyklu Mickiewicz filmowy. Echa „Ballad i romansów” w polskim kinie.

Mai Bui Ngoc: Dziękujemy bardzo.

Julia Bui Ngoc: Dziękujemy.

Red. Maria Koszewska
Materiał zrealizowany w październiku 2022 przez Fundację FKA.


Newsletter
Polub nas
Partnerzy