Dlaczego chcesz to obejrzeć? – o tym, co nam dają seriale
Host: Dzień dobry, chciałabym powitać wszystkich państwa na spotkaniu „Serio to oglądasz. O trendach odbiorczych”, które odbywa się w ramach wydarzenia branżowego „Serio Pro”. Spotkanie poprowadzi pani Dorota Pawelec. I chciałabym powiedzieć, że mogą państwo zadawać pytania, zarówno na naszej platformie streamingowej „Think Film” na czacie oraz na czacie na Zoomie i serdecznie do tego zachęcam, bo na pewno pani Dorota udzielić ciekawych odpowiedzi, więc teraz oddaję już głos prowadzącej. Dziękuję.
Dorota Pawelec: Dzień dobry państwu, ja się nazywam Dorota Pawelec i chciałam przy tej okazji serdecznie podziękować organizatorom festiwalu za zaproszenie mnie na to wydarzenie. Kilka słów o mnie: pracuję na co dzień w TVN i zajmuję się badaniami widowni już od dłuższego czasu. Dzisiaj chciałabym państwu troszeczkę opowiedzieć o tym, jak my… O, widzę, że Agnieszka Kruk się włącza. Bardzo mi miło Agnieszko, od razu macham do Ciebie. Cześć Agnieszko. Zawsze miło zobaczyć Agnieszkę Kruk, jedną z najlepszych specjalistek w Polsce od pisania seriali i uczenia, jak pisać seriale.
Agnieszka Kruk: Się pokażę, ale jestem, wiesz, bardzo prywatnie i w fotelu, także ja się tak zasłonię.
Dorota Pawelec: Ok. Chciałabym państwu przez najbliższe półtorej godziny troszeczkę opowiedzieć o tym, jak my z perspektywy branży telewizyjnej, ale w ogóle już troszeczkę wychodzących poza taką tradycyjną telewizję, patrzymy na serial i o tym, jak diagnozujemy świat seriali dzisiaj. Mam dla państwa przygotowaną prezentację, żeby ona mi troszeczkę tę historię, którą chcę opowiadać, usystematyzowała, więc ja już ją podłączę. Jeżeli mieliby państwo pytania w trakcie, to tak, jak wspominała Julia, proszę o wrzucanie ich na czat. Julia będzie mi dawała znać, że państwo coś piszecie. Jeśli bardzo będziecie chcieli, to ja nie mam problemu też z tym, żebyście się odnotowali i zadali takie pytanie wprost, przerwali. Mam tendencję do dygresji, to się czasem zdarza. Więc jeżeli bym za bardzo odleciała, to też bardzo proszę o sygnał.
Ponieważ seriale to jest taka rzecz, którą ogromnie w swoim zawodowym, ale także prywatnym życiu, ciężko powiedzieć, że lubię, ja wręcz kocham. Tytuł tego spotkania dzisiejszego to „Naprawdę to oglądasz?”, natomiast prawda jest taka, że jest to tytuł trochę prześmiewczy, ponieważ jesteśmy w takich czasach, w których to pytanie przestaje mieć rację bytu. Kiedy lata temu, czyli mniej więcej jakąś dekadę, mieliśmy takie sytuacje, że pojawił się jakiś nowy serial i budził, powiedzmy to, spore kontrowersje, to bardzo często pojawiało się właśnie coś takiego w czasie rozmów towarzyskich: „Naprawdę to oglądasz?”. I to guilty pleasure, które nam się pojawiało, taka troszkę pełna winy przyjemność z tego, że spędzamy czas przed ekranem i oglądamy jakąś telenowelę albo jakiś serial może nie do końca bardzo ambitny powodowało, że właśnie troszeczkę się z tymi swoimi przyjemnościami kryliśmy. Dzisiaj sytuacja jest zupełnie inna. Między innymi dlatego, że ilość seriali, z którymi mamy styczność na co dzień, jest po prostu ogromna. W związku, z czym ten wstyd, który nam się pojawia, znika, bo w momencie, kiedy siadamy obok drugiej osoby, która też seriale ogląda i też seriale lubi, to ta komunikacja często jest dosyć interesująca i wcale niekoniecznie musi polegać na wymianie opinii na temat tegoż serialu, ale po kolei.
Jeszcze, żeby się troszeczkę państwu przedstawić, to gdybym miała powiedzieć, jakie seriale mnie ukształtowały i które na mnie wpłynęły w jakiś istotny sposób, to tutaj jest wszystko to, co mogłabym wskazać. Na pewno mogłoby być ich więcej. Natomiast to są rzeczywiście te rzeczy, które w moim przypadku tę moją miłość do seriali zbudowały. Od pierwszej miłości do „Robin Hooda” lat we wczesnych latach osiemdziesiątych przez polskie seriale oglądane rodzinnie, przez „Twin Peaks”, oglądany przez szparę w drzwiach pokoju rodziców. „Przystanek Alaska” jedyny chyba napotkany przez te trzydzieści parę lat aktywnego oglądania seriali, jedyna produkcja, która tak naprawdę opowiada od początku do końca o dobrych ludziach i nie była nudna. A potem już szereg seriali, które na różne sposoby przełamywały branżowe myślenie i stereotypy myślenia o serialach. Sposób opowiadania, zabawy formalne i zarówno w przypadku polskich, jak i zagranicznych seriali po prostu zapisały się w tej historii.
To teraz już o samych serialach. Żyjemy w takich bardzo ciekawych czasach, jeśli chodzi o produkcje telewizyjne. W ogóle ja bardzo lubię stosować ten obrazek, bo on pokazuje troszeczkę świat, w którym dzisiaj funkcjonujemy. To jest świat, w którym jesteśmy bombardowani ogromną ilością contentu, seriali, programów, social mediów i tak dalej. Wszystko zaczęło się tak naprawdę wcale nie tak dawno, bo jeszcze dziesięć, dwanaście lat temu ten sposób oglądania telewizji wyglądał zupełnie inaczej. Natomiast jeśli spojrzeć na polski rynek, to pierwsze takie jaskółki tego, że coś się zmienia, było widać już w okolicach 2007, 2008, kiedy między innymi TVN po raz pierwszy zaczął udostępniać online swoje seriale. Wtedy to było jeszcze bardzo takie eksperymentalne. Puszczaliśmy wówczas na platformie Onetu, z którą byliśmy jedną firmą kilka wybranych tytułów. Puszczaliśmy też prapremiery tych tytułów i patrzyliśmy, jak dalece ludzie są w ogóle zainteresowani tym, żeby nie oglądać wygodnie w domu na kanapie, tylko oglądać w sieci. Nie podejrzewaliśmy wówczas w ogóle, że tak szybko to nasze takie eksperymentalne działanie stanie się praktycznie rzecz biorąc nową normalnością.
Dzisiaj moglibyśmy powiedzieć, że sytuacja, w której żyjemy, jeśli chodzi o seriale, to jest „AAA do potęgi D”. Co to oznacza? Dzisiaj możemy oglądać, co chcemy, kiedy chcemy, gdzie chcemy, ale wszystko to jest spotęgowane przez rozproszenie uwagi. Tak jak już wspomniałam, coraz częściej mamy do czynienia z takimi sytuacjami, że ilość tytułów, z których możemy skorzystać, nas przytłacza. A do tego samo oglądanie przestało być takim procesem, kiedy spokojnie się rozsiadaliśmy. Zazwyczaj przy tym oglądaniu korzystamy z komórki, korzystamy ze smartfona. Odrobina nudy na ekranie i już sięgamy po nasz telefon i już zaczynamy sprawdzać social media. Na ekranie pojawi nam się aktor, którego już gdzieś widzieliśmy i natychmiast musimy wiedzieć, skąd i w jakich okolicznościach go widzieliśmy, bo inaczej nas ten brak wiedzy po prostu zamęczy. Niektórzy z nas mają takie problemy. Tak naprawdę przez te ostatnie 10 lat dokonała się prawdziwa rewolucja, jeśli chodzi o seriale. Coraz szybszy Internet, coraz niższe plany taryfowe. Coraz mniejszy koszt tego, żeby oglądać właśnie ulubiony odcinek w tramwaju, kiedy jechało się na drugi koniec miasta, w poczekalni u lekarza, już przestaje być konieczne to konkretne miejsce w domu. W którym się rozsiadamy. Nagle okazuje się, że rzeczywiście możemy oglądać wtedy, kiedy nam pasuje wtedy, kiedy nie jesteśmy uzależnieni od ramówki i z jednej strony mamy wolność. Ogromną wolność, bo właśnie to my decydujemy o czasie, my decydujemy o miejscu, my decydujemy o tym, co i kiedy. Z drugiej strony, coś też zaczyna nam umykać. Telewizja właściwie od swojego początku była takim medium bardzo społecznym, to znaczy jeszcze niedawno wszyscy gromadziliśmy się, żeby wspólnie coś obejrzeć. Dzisiaj taką charakterystykę mają przede wszystkim programy newsowe, kiedy coś się dzieje i sport, wtedy rzeczywiście całe rodziny zasiadają razem przed telewizorem. Ale zastanówcie się państwo sami, ile razy zdarzyło wam się w tym samym pomieszczeniu siedzieć i oglądać na tablecie albo na komputerze odcinek swojego serialu a Wasza druga połówka, albo dziecko oglądało coś zupełnie innego. Więc ten społeczny wymiar w pewnym sensie staje się problematyczny. Wciąż jeszcze zdarzają się takie tytuły, którym udaje się zdobyć masowość, ale tak naprawdę masowość staje się, czyli na przykład „Gra o Tron”. W ogóle w branży serialowej mówi się, że „Gra o Tron” „The Walking Dead” to są takie tytuły już jedne z ostatnich, które były w stanie zbudować taką wielką masową widownię, która chciała w konkretnym momencie się włączyć i nie chciała stracić ani minuty. Między innymi dlatego, że jednym z elementów, które wraz z serialami z tą dostępnością się rozwinęły, jest cała kultura spoilerów. Przeżyć dzisiaj nie wiedząc, kogo zabili w naszym ukochanym serialu. Zanim obejrzymy odcinek, którego nie zdążyliśmy obejrzeć live. No to jest naprawdę duży wyczyn. To, że razem oglądaliśmy te seriale, to, że razem przeżywaliśmy cierpienia Isaury, złość Leoncia, że zastanawialiśmy się wspólnie, co też tam u bohaterów „Klanu”. Czy Agata wygra kolejny proces w „Prawie Agaty” i tak dalej, powodowało też, że kiedy szliśmy do pracy, szliśmy do szkoły czy na spotkaniach ze znajomymi, czasem łapaliśmy się i rozmawialiśmy o tym, co się dzieje w naszym ulubionym serialu? Dzisiaj to jest już w pewien sposób utrudnione, bo też zastanówcie się państwo, jeżeli rozmawiacie ze swoimi bliskimi na temat seriali, ile razy zdarzało wam się coś takiego: „Nie, nie mów mi. Ja jeszcze nie oglądałem!” albo „Wiesz co, jeszcze nie jestem na tym sezonie!”, „Wiesz co, mam na liście, ale jeszcze do tego mnie dotarłem…”. I jednym z takich elementów, które obserwujemy w takim dyskursie, który się toczy między ludźmi, którzy seriale oglądają to to, że o wiele trudniej dzisiaj jest usiąść razem, porozmawiać o konkretnym tytule jak konkretnym odcinku.
O wiele częściej ludzie zaczynają rozmawiać w taki sposób: „Ja już to widziałem”., „Ja jeszcze tego nie widziałem”, „A na którym odcinku jesteś?”. To jest bardziej wymiana informacji niż wspólne przeżycie. Niemniej jednak te zjawiska, które się pojawiają przy tej nowej dystrybucji i nowej dostępności do seriali są niezwykle ciekawe. Z tego względu, że na przykład pojawił się, chociażby ten element związany z binge watchingiem. Binge watching pozwolę sobie wyjaśnić, chociaż zapewne większość z Państwa z tym terminem miała styczność, to jest oglądanie wielu odcinków naraz tak naprawdę. Nie jest to tak naprawdę coś, co pojawiło się tylko i wyłącznie z Netflixem. Każdy, kto piratował seriale na platformach peer to peer, doskonale wie, co to znaczy ściągnąć cały sezon ulubionego serialu i obejrzeć go w weekend. To zjawisko było powszechne już wcześniej. Natomiast dopóki nie pojawił się Netflix, nie pojawiło się na tak ogromną skalę. I rzeczywiście z jednej strony jest [to — przyp. red.] dla użytkownika czy dla osoby, która serial ogląda niezwykle satysfakcjonujące, bo nie trzeba czekać. Ten element czekania z odcinka na odcinek skraca się minimalnie. Z drugiej jednak strony jest to po prostu, jak mówią psychologowie, bardzo niezdrowe, bo rzeczywiście ludzie potrafią się zapamiętać [zapomnieć — przyp. red.] w tym oglądaniu i wciąż krążą po Internecie netflixowe legendy o tym, jak po czterech dniach ciągłego oglądania „Breaking Bad” jeden z widzów Netflixa w Stanach Zjednoczonych dostał komunikat na swoim komputerze czy żyje i czy na pewno wszystko w porządku. Bo nikt, kto ogląda „Breaking Bad” przez cztery doby, nie jest w stanie funkcjonować normalnie. Ale kwestia jest również taka, że kiedy czekaliśmy z odcinka na odcinek, mieliśmy czas, żeby przetrawić emocje i przeżyć emocje, które z tymi odcinkami się wiązały. Mieliśmy czas na to, żeby o nich porozmawiać. A tutaj łykamy w jeden wieczór, a czasem wieczór i w noc albo w weekend nowy sezon i nie jesteśmy w stanie tak naprawdę tego wszystkiego to, co ktoś wpisał i załadował w te dziesięć, albo osiem odcinków przeżyć dogłębnie. I tu pojawia się bardzo konkretna rzecz, że w pewien sposób niektóre rzeczy nam umykają, a ponieważ tego kontentu jest tak dużo, no to pojawia się problem. Bo czasem chciałoby się do czegoś wrócić, ale wcale nie jest to już takie proste, bo tam na horyzoncie czają się kolejne tytuły. I trzeba je oglądać i trzeba je łapać, bo przecież zaraz wszyscy będą mówili, kto zagrał, kogo zabili, kto poleciał na księżyc i tak dalej.
Jest też takie zjawisko, być może słyszeliście o nim, à propos jeszcze tych takich specyficznych zjawisk społecznych związanych z tym, co przyniósł nam Netflix. To jest zdrada netflixowa. Czyli oglądamy z partnerem czy z przyjacielem jakiś serial, umawiamy się, że oglądamy go razem, a tutaj przychodzi taki moment, że przyjaciel jest niedostępny, druga połówka wyjechała w delegację. No i co, czekać na nich? Większość ludzi nie czeka, po prostu ogląda, potem ogląda po raz drugi z partnerem i udaje, że jest bardzo zaskoczona tymi wszystkimi twistami fabule i tym wszystkim, co się wydarzyło. Więc zdrada netflixsowa to jest kolejny taki element, który się pojawił na swój sposób zabawny, ale z drugiej strony, jeżeli o tym pomyśleć, no to jednak troszkę taka ta konstatacja bywa smutna. Ten świat, w którym żyjemy i ta ilość seriali, o której troszeczkę jeszcze za chwilę opowiem, daje nam wszystkim takie właśnie poczucie bardzo mocne często, że musimy łapać tu, teraz, natychmiast. Nie wiem, jak u Państwa, u mnie ta lista na przykład na Netflixie wygląda jak cmentarzysko. To jest ilość tytułów zaczętych nigdy nieskończonych. To jest nieskończona liczba wyrzutów sumienia, że nie dałam dłuższej szansy. Kiedyś miałam taki zwyczaj, że oglądałam przynajmniej trzy odcinki, zanim podjęłam decyzję, że z czegoś rezygnuję. Dzisiaj się już nie da. Po prostu. Jeśli ktoś nas nie zachwyci w pierwszym odcinku, nie dajemy mu już drugiej szansy. To też jest w pewien sposób smutne, bo czasem niektóre historie potrzebują większego rozbiegu, więc w pewien sposób pozbawiamy się fantastycznych historii i wracamy czasem do nich, dlatego, że ktoś nam jednak zarekomendował ktoś, komu ufamy, komu wierzymy i na kogo zdaniu naprawdę polegamy.
I jeszcze jeden aspekt, o którym też troszkę więcej opowiem. Zazwyczaj my jesteśmy przyzwyczajeni, że w tym polskim środowisku serialowym te seriale zazwyczaj produkują kanały telewizyjne, czyli Jedynka, Dwójka Polsat, TVN, kanały premium takie jak HBO czy Canal+. W ostatnich latach dołączyły do nich te mniejsze kanały, takie jak Czwórka czy AXN. Pewne próby produkcji podejmuje także, chociażby Comedy Central, ale w takim bardziej komediowym zakresie, mniej serialowym, bardziej stand-upowym.
Czyli tych seriali polskich jest całkiem dużo, a my, Polacy lubimy oglądać seriale polskie. Taka jest prawda. Bardzo doceniamy te seriale zagraniczne, ale to nie zmienia faktu, że rzeczywiście popyt i chęć oglądania seriali polskich wcale nie jest mała, więc tych kanałów, które coś oferują, jest coraz więcej. Do tego wyrosła kategoria paradokumentów, którym można by poświęcić dodatkowe spotkanie, specyfice tej kategorii, ale dzisiaj skoncentrujmy się na fabule. Mamy tych seriali, takich polskich kilkadziesiąt w roku. Poza tym, że są dostępne w telewizji, są dostępne też na platformach VOD i nie wiem, na ile państwa śledzicie ten rynek platform VOD w Polsce, ale on jest już coraz większy. Sami nadawcy telewizyjni mają swoje platformy, czyli TVN ma Playera, Ipla należy do Polsatu, TVP VOD nie trzeba tłumaczyć, no i jest jeszcze WP Pilot, taka platforma Wirtualnej Polski, na której można oglądać ich kanał, ale także inne kanały telewizyjne. Ale na polski rynek wchodzą też coraz intensywniej zagraniczni gracze, czyli: Netflix, który jest z nami od 2016 roku. HBO GO, które jako kanał funkcjonuje od wielu lat, a ich platforma streamingowa obecnie przechodzi taką większą przemianę, będzie się nazywała HBO Max i będzie też nastawiona na dużo contentu oryginalnego. Od paru lat tak po cichu działa w Polsce Prime Video, czyli platforma Amazona, która ma całkiem ciekawą ofertę serialową, także oryginalną, w tym między innymi pracują nad „Władcą Pierścieni” w formie serialu i mają na niego wydać miliard dolarów, więc wyobraźmy sobie, jakie to są pieniądze, jakie to będą efekty i jaka to będzie produkcja. Od niedawna jest dostępny Apple TV, gdzieś na horyzoncie Disney+ z całą swoją biblioteką, a do tego jeszcze funkcjonuje także CDA, a które swego czasu słynęło przede wszystkim jako taka platforma piracka. Od jakiegoś czasu ma również swój produkt premium, na którym można oglądać filmy oraz VOD należące do Onetu, który jest takim agregatorem treści. I wszędzie tam można oglądać seriale. Więc tych źródeł, do których możemy sięgnąć, jest naprawdę bardzo dużo. Jeżeli weźmiemy jeszcze pod uwagę naszą ułańską fantazję i dużą chęć jednak ogrywania korporacji, która w narodzie nie ginie, to jest jeszcze masa serwisów pirackich, gdzie wszystko to, co jest dostępne, jest po prostu za darmo, więc nikomu się nie płaci. Jest to oczywiście działanie nielegalne i godne potępienia, natomiast należy powiedzieć sobie jasno, że to też funkcjonuje.
To, żeby teraz spojrzeć na to, z czym my się stykamy. Mamy kilkadziesiąt produkcji w języku polskim i mamy ogrom produkcji dostępnych z zagranicy, które tak naprawdę dla polskiego widza są na wyciągnięcie ręki. Jeżeli spojrzycie państwo sobie, to jest zestawienie, które co roku przygotowuje taka amerykańska telewizja FX, ona została kupiona w zeszłym roku przez Disneya. Oni co roku podliczali liczbę tytułów dostępnych w Wielkiej Brytanii i jak widać od tego 2011 roku, liczba rokrocznie wzrasta w szaleńczym tempie. W 2019 roku tych tytułów było 532.
To są tylko tytuły w języku angielskim, więc jeżeli sobie pomyślimy o tym naszym polskim fanie seriali, to poza tymi polskimi serialami, które są dostępne na polskich platformach, on ma potencjalnie dostęp również do wszystkich tych tytułów albo do większości. Jeszcze dołożymy do tego seriale tureckie, ukraińskie, które się pojawiają w polskiej telewizji i nagle to spektrum, z którego polski widz jest w stanie skorzystać, jest naprawdę ogromne. To też wpływa w bardzo konkretny sposób na to, jak ten widz się zachowuje, jak wybiera, z czym ma kontakt, ale także powoduje jeszcze jedną rzecz, że ten Polski widz się edukuje. Ten widz widzi pieniądze włożone w produkcje zagraniczne i jego oczekiwania dotyczące polskich produkcji również rosną. Bo ktoś, kto obejrzał „The Crown”, ktoś, kto obejrzał „Downton Abbey”, ktoś, kto obejrzał „Taboo”. Szukam teraz jeszcze czegoś nad na podorędziu, ale te trzy tytuły głównie chodzą mi po głowie. Jeżeli myśli… „Peaky Blinders”. Tutaj głównie to są brytyjskie, bo Brytyjczycy się w ogóle fantastycznie odnajdują w obszarze dramatów kostiumowych, to podobno oczekiwania będzie miał odnośnie tego, jak mają wyglądać polskie seriale. To jest trochę tak jak z „Doktorem Housem”, który zrewolucjonizował całkowicie razem z „ER-em” zresztą, sposób pokazywania medycyny w serialach. My ciągle jeszcze, przynajmniej na początku, kiedy ruszało, pamiętam „Na dobre i na złe”, to wciąż to był jeszcze taki serial, w którym głównie lekarze głaskali pacjentów po rękach i nie było tam specjalnie dużo krwawej akcji, ale dzisiaj o wiele więcej jest w nim zdjęć w sali operacyjnej. Jest o wiele więcej takiego budowania tego poczucia, że to jest rzeczywiście nie tylko serial obyczajowy, ale przede wszystkim, także serial medyczny. „House”, który pokazywał bardzo konkretne przypadki medyczne, który wręcz pokazywał na animacjach, co się dzieje, kiedy ktoś ma zawał czy zator, był przez polskich lekarzy na przykład wykorzystywany na zajęciach, ponieważ fantastycznie miał zrobioną dokumentację medyczną. Nie mówię, że te wszystkie przypadki były prawdopodobne, które tam pokazywano, ale pewien nacisk na realia, na które stać przede wszystkim zachód, to wpływa na polskiego widza, który, kiedy dostaje film kostiumowy, serial policyjny czy medyczny, ma już pewne oczekiwania. I on już się w pewien sposób wydedukował.
Kiedyś było, powiedziałabym, z perspektywy telewizji w ogóle bardzo prosto. Dlatego, że codziennie rano dostawaliśmy wynik oglądalności za dzień poprzedni i byliśmy bez większego problemu w stanie powiedzieć, czy wyniki serialu są satysfakcjonujące, czy nie. I w obszarze telewizji to nadal funkcjonuje. To nadal jest istotna miara sukcesu, ale nie jedyna. Kiedy patrzymy na serial, to oceniamy go pod wieloma względami i wyniki telewizyjne, tak zwana telemetria, mają ogromny wpływ. Patrzymy, jaka była oglądalność, jaką część widowni, która była dostępna, udało nam się zagospodarować? Czy udało nam się naprawdę zainteresować widzów i obejrzeli większość naszego serialu, tego odcinka, który był emitowany? Czy w trakcie uciekali? Czy udało nam się z odcinka na odcinek w tych tygodniowych interwałach przekonać widzów, żeby do nas wracali? Czy zostają po naszym serialu, czy uciekają gdzie indziej? No i sprawdzamy oczywiście zawsze też to, kto oglądał. Czy serial, który wyprodukowaliśmy z myślą na przykład o rodzinie, przyciąga ludzi w różnym wieku? Czy serial, który był skierowany do kobiet, rzeczywiście te kobiety przyciąga? Ale wyniki telewizyjne to tylko jedna z warstw tej cebuli sukcesu, bo kolejna warstwa jest związana z wynikami, które jesteśmy w stanie zrobić w Internecie. TVN ma swoją platformę Player i tam mamy zarówno płatną, jak i bezpłatną ofertę i patrzymy codziennie, także i w dłuższych, i krótszych okresach na to, ile wyświetleń, jakie zaangażowanie, te nasze tytuły budują. Czy nasi użytkownicy przychodzą na przykład i chcą płacić za prapremiery, czyli jeżeli na przykład pojawia się „Szadź” i najpierw jest w Internecie, to czy ta grupa jest duża, czy mała, czy próbuje także innej oferty, czy przyszła tylko i wyłącznie na ten tytuł? Trzecim takim wymiarem, który warunkuje określenie, czy dany serial jest sukcesem, to jest, wybaczcie państwo, to anglojęzyczne określenie, ale buzz-y. Czyli czy są przejawy tego, że widzowie naprawdę się zainteresowali, zaangażowali w historię, którą opowiadamy. I to się odbywa na dwóch poziomach. Pierwszy to tak naprawdę, czy udaje się nam wokół danego tytułu stworzyć niesterowaną tylko oddolną inicjatywę widzów, którzy chcą na temat tego serialu rozmawiać. Czy oni mają taką potrzebę? Czy na social mediach sami dyskutują? Czy wracają? Czy kłócą się o to, co było w odcinku? Myślę, że nie będzie dużym faux-pas z mojej strony, jak powiem, że na przykład w przypadku „Na Wspólnej” bardzo często, lubimy czytać w ogóle to, co tam się dzieje. Rok czy dwa temu mieliśmy sytuację, że doszło tam do niemalże III wojny światowej, ponieważ jeden z bohaterów nawiązał romans i bohaterka, z którą ten romans miał, była tam odsądzona od czci i wiary. Wzbudziło to ogromne emocje. Oczywiście nie wpłynęło w żaden sposób po naszej stronie, na przykład na to, żeby ją z tego serialu [usunąć – przyp. red.] czy ten wątek zakończyć. Natomiast widzieliśmy, że rzeczywiście to powoduje, że widzowie bardzo mocno emocjonalnie przeżywają, chcą się tymi swoimi emocjami dzielić. To jest niezwykle istotne dzisiaj, żebyśmy widzieli tę temperaturę rozmowy i to, czy to w ogóle właśnie na ludzi działa, czy nie. Oczywiście jest też zainteresowanie mediów, ale na to mamy większe przełożenie. Możemy powalczyć o okładki, o wywiady z gwiazdami seriali, natomiast ten element właśnie oddolny, to czy udało nam się poruszyć widzów, czy nie, to jest ogromny element decydujący. W Polsce jeszcze on tak bardzo nie decyduje o tym, czy jest decyzja o skasowaniu serialu, czy nie. Natomiast w Stanach Zjednoczonych przykładów seriali, które zostały uratowane dlatego, że był oddolny ruch widzów, można już liczyć tak naprawdę dziesiątki. Jednym z takich przykładów bardzo znanych obecnie jest „Lucyfer”, który był serialem na broadkaście, tam została podjęta decyzja o jego skasowaniu i Netflix wjechał na białym koniu i powiedział, że on bardzo chętnie odkupi licencję i ten serial będzie kontynuował. Efekt jest taki, że z danych, które oglądałam ze Stanów Zjednoczonych za sierpień, „Lucyfer” był najchętniej oglądanym serialem Netflixowym w Stanach Zjednoczonych, więc tutaj ten element zaangażowania widzów potrafi się naprawdę przełożyć na konkretne decyzje biznesowe.
Jest jeszcze jeden element, który może wpłynąć na decyzję, to jest potencjał dystrybucyjny. To znaczy, każdy z tytułów, który powstaje, jest oczywiście dystrybuowany w Polsce, ale może być to też dystrybuowany za granicą. Jeżeli spojrzycie na przykład państwo na strategię Telewizji Polskiej, ona nawiązała współpracę z Netflixem, udostępniła tam część swoich seriali. Strategia TVN-u i Ipli jest inna. Natomiast to jest coś takiego, co się dosyć często zdarza, więc ta możliwość sprzedania, zainteresowania innych rynków tym tytułem też ma ogromne znaczenie. Natomiast ten potencjał dystrybucyjny może zależeć od bardzo wielu rzeczy. Przede wszystkim od uniwersalności danej historii, to znaczy, na ile łatwo będzie komuś z innego kraju w ten klimat wejść i sobie go przyswoić, bądź też były tego typu przypadki, jak na przykład a „Unorthodox” na Netflixie, kiedy to była tak naprawdę trochę druga skrajność, czyli pokazanie historii, z którą mało kto z nas na co dzień mógłby powiedzieć, że ma styczność.
Co się oglądało. Chciałabym Wam pokazać, jaka jest różnica między Polską a światem. Mamy tutaj dane za 2019 rok z tego względu, że 2020 po pierwsze się jeszcze nie skończył, po drugie COVID wywrócił dużo rzeczy do góry nogami. Trzy kraje, to znaczy Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i my i tak, żeby spojrzeć troszeczkę na to, co nas łączy, co nas dzieli. W Stanach Zjednoczonych, jak sobie spojrzycie, w pierwszej trójce były, ja tutaj to mam to podzielone na broadcast i takim kierunkiem będę też szła. Broadcast, czyli kanały otwarte takie jak TVN, Polsat, TVP 1, TVP 2, czyli ogólnodostępne. „This is us”, czyli fantastycznie poprowadzona (już chyba 5. sezon) saga rodzinna tak naprawdę. „The Big Bang Theory”, który obecnie już zakończył swój żywot i funkcjonuje głównie w powtórkach, czyli serial komediowy o naukowcach. I „Grey’s Anatomy”, które obecnie bodajże ma piętnasty sezon i jest serialem medycznym, ale tak naprawdę jest dramatem obyczajowym, w którym casy medyczne są trochę pretekstem do pewnych opowieści, takich na bardziej obyczajowym poziomie. Jeśli chodzi o płatne telewizje, no to tutaj tak naprawdę od wielu lat prym wiodło w Stanach Zjednoczonych „Game of Thrones”, wówczas był ostatni sezon w 2019 roku i „The Walking Dead”. Natomiast w przypadku „The Walking Dead” widać już od dwóch czy trzech lat spadek oglądalności i to, że formuła trochę się wyczerpuje i ciężko im wymyślić się na nowo. Jak się skończyła „Gra o Tron” wszyscy wiemy, czyli, że tak naprawdę mamy do czynienia z jednym z większych rozczarowań w historii serialowej. Myślę, że niejedna praca magisterska powstanie na ten temat. No i mamy Netfliksa, w którym to, na co warto zwrócić uwagę, to jest oczywiście „Stranger Things” i „Wiedźmin”, który, co ciekawe, wszedł w okolicach, jeśli dobrze pamiętam 17 grudnia, co oznacza, że zrobił niesamowity wręcz wynik w dwa tygodnie swojej dostępności. Stał się drugim najchętniej oglądanym serialem w Stanach Zjednoczonych na Netfliksie. Jeśli chodzi o Wielką Brytanię, jest [ona — przyp. red.] w ogóle bardzo ciekawym przypadkiem, ponieważ ona rzeczywiście z jednej strony zupełnie w inny sposób podchodzi do seriali. W tym sensie, że tam od bardzo dawna jest takie nastawienie na tworzenie krótkich serii: od czterech do ośmiu odcinków tak naprawdę. I widzowie są przyzwyczajeni już do tego, że na kolejne serie dosyć długo czekają. I w 2019 roku to, co w tych ogólnodostępnych telewizjach bardzo dobrze zagrało, to „Line of Duty”, który jest w ogóle bardzo ciekawy, bo jest serialem o policjantach z wydziału wewnętrznego, czyli ścigających, skorumpowanych policjantów i to już jest któryś sezon i tam rzeczywiście, to jest serial wymagający śledzenia długoterminowego tych wątków. „Manhunt” to z kolei był serial 3-odcinkowy zaledwie, który był o historii z lat osiemdziesiątych morderstwa młodej kobiety, czyli historia oparta na faktach. I „Call the Midwife” to taki bardzo sympatyczny, obyczajowy serial, już któryś sezon, dotyczący położnych. To się zaczynało zaraz w okolicach II wojny światowej, teraz to już leci naprawdę chyba dobrych 7 czy 8 lat. Jeśli chodzi o płatne stacje, to oczywiście „Gra o Tron”, jak wszędzie. Jeżeli spojrzymy na Netflixa, jest bardzo podobnie. Wskoczył tylko „After Life”, który jest dzieckiem Rickiego Gravaisa, czyli odpowiedzialnego za „The Office”. Bardzo specyficzny humor i w sumie, taka trudna historia tak naprawdę, ponieważ historia o człowieku, który próbuje sobie poradzić po śmierci żony. Jak wyglądamy na tym tle w Polsce? U nas w prime timie, jeśli chodzi o ogólnodostępne telewizje [są – przyp. red.] dwa typy seriali. Pierwszy to są telenowele tak naprawdę czy soap opery i my kwalifikujemy do nich „M jak Miłość”, „Barwy Szczęścia”, „Na Wspólnej”, czyli lecą codziennie dwa do czterech razy w tygodniu o tej samej porze lecą nowe odcinki. One budują ogromną rutynę i przywiązanie widzów. Ale mamy też seriale, które są raz w tygodniu i z tego, co wśród ogólnej widowni najbardziej chodziło [która z tych opcji dominowała – przyp. red.], to właśnie „Na dobre i na złe”. I to jest bardzo ciekawy case, bo to jest przypadek serialu, któremu udało się przeprowadzić zmianę niemal całej obsady przez ostatnich naście lat. Ogromnym sukcesem 2019 roku był ukraiński serial „Zniewolona”. Historyczny też taka powiedziałabym ukraińska Isaura trochę i „Ojciec Mateusz”. Jeśli spojrzymy na płatne telewizje, to tutaj poza „Grą o Tron”, bardzo ładnie zbudowała się „Wataha”, której udało się zbudować jedną z takich rzeczy, co jest na rynku polskim wcale nie takie łatwe — społeczność. Ludzi, którzy bardzo są zaangażowani w komentowanie, dopytują o, to kiedy będzie następny sezon, walczą o te sezony, molestują HBO, kiedy „Wataha” wróci i tak dalej. I rzeczywiście tutaj to zaangażowanie bardzo widać. I Canal+ ze „Żmijowiskiem”. Też Polski serial. Na Netfliksie z kolei można od razu zobaczyć, że tak naprawdę ta widownia netfliksowa na świecie i w Polsce niespecjalnie się różni. Wszędzie chodził „Wiedźmin” i wszędzie chodziło o „Stranger Things”, no i tak jak wszędzie na świecie – „Game of Thrones”, więc to są takie rzeczy, które są najbardziej popularne.
m są rozwiązywane zagadki. Na poziomie jednego odcinka zazwyczaj to zagadka się kończy. Człowiek może sobie za tą zagadką iść, zgadywać kto zabił, ma zazwyczaj trzy osoby do wyboru. Zazwyczaj to nie jest specjalnie skomplikowane, więc może sobie na koniec przybić piątkę i powiedzieć: „Fantastycznie, rozwiązałem zagadkę. Mógłbym być scenarzystą”. To są casy medyczne, czyli wszystkie jakieś seriale medyczne, to są sagi rodzinne, ale też takie sagi [w których jest — przyp. red.] duży poziom dramatyzmu, tam muszą być fontanny łez i dużo emocji. Natomiast na końcu tak naprawdę zawsze się dzieje jedna rzecz: zła osoba powinna zostać ukarana. Sprawiedliwość powinna zatriumfować. Tam nie do końca jest miejsce na ambiwalencję na taką moralną niepewność. [Dla widza to – przyp. red.] może być trudne, że zostaje postawiony przed na przykład jakąś nierozwiązaną do końca historią. Można mu pokazywać, że zło jest banalne, ale najlepiej jednak, żeby on dostał pewne rozwiązanie na koniec.
W stacjach płatnych jest już miejsce na tę ambiwalencję, na to, żeby w pewien odważniejszy sposób podejść do akcji, powalczyć z fabułą, żeby przełamywać stereotypy, bawić się archetypami, żeby temu widzu trochę bardziej dawać pewne wyzwania. Jak mówił David Lynch: „Sowy nie są tym, czym się wydają”. To tutaj rzeczywiście można z pewnymi rzeczami grać i się bawić. Nie wiem, czy pamiętacie pierwszy odcinek „The Walking Dead” i pierwszą scenę. Pozwolę sobie zaspoilować, jeżeli ktoś nie widział. Nawet jeżeli, to powiem szczerze to, co się dzieje później, to naprawdę i tak wchodzi na wyższy poziom szaleństwa. Jest taka niepisana zasada, że dzieci i psy nie giną. W pierwszej scenie „The Walking Dead” ginie dziecko. I to ginie w bardzo nieprzyjemny sposób. To dziecko jest zombie. Od razu w pierwszej scenie bohater zostaje zderzony z tym, czy uciekać, czy zabić zombie, który jest dzieckiem. To nigdy nie zadziałałoby się w serialu, który pójdzie w bezpłatnej, w ogólnodostępnej telewizji. Takie przełamanie, tego typu zabiegi, to jest coś, na co może sobie pozwolić płatna telewizja, bo ona nie jest objęta tymi wszystkimi obostrzeniami, które ma bezpłatny kanał. No i są platformy VOD, które zbierają z rynku wszystko, to znaczy one chcą mieć zarówno content taki, który jest hardcorowy, jak i taki, który jest, do rany przyłóż i który na wielu poziomach ma powodować, że czujemy się lepiej. Spójrzmy na dzisiejszą sytuację. Mamy COVIDa. Wszyscy jesteśmy po tych siedmiu miesiącach wymęczeni na maksa.
Co króluje na Netfliksie? Obecnie wśród dwóch najpopularniejszych seriali są: a) „Emily in Paris”, czyli historia Darrena Stara z bajkowego Paryża, w którym nie ma żadnego COVIDa, w którym piękne dziewczyny chodzą po pięknych wnętrzach i mają problemy [takie jak — przyp. red.], jaki post wrzucić na Instagrama. I generalnie jest to śliczne i słodkie jak wata cukrowa i to jest taka czysta forma eskapistyczna, usiąść, zatopić się w tym. Plusz nas otacza i jest nam po prostu dobrze. Jeszcze wszyscy ci ludzie są tacy śliczni, sympatyczni i po prostu ta miłość jest taka piękna. Po drugiej stronie jest serial, który obecnie wczoraj przynajmniej był na drugim miejscu. To jest „Nawiedzony dwór w Bly”. Drugi sezon antologii horrorowej, który jest bardzo przewrotną historią o miłości tak naprawdę. Straszną chwilami, ale ten strach jest, w przeciwieństwie do pierwszego sezonu bardziej na poziomie psychologicznym rozgrywany niż duchów pojawiających się w różnych dziwnych miejscach. To, że ludzie wybierają dzisiaj tego typu content, to też wynika z tego, że to też jest forma eskapizmu, to takie myślenie na zasadzie: „To jest coś, co jest tylko serialem. Ja się chwilę poboję, ale mam nad tym kontrolę, bo w każdej chwili mogę wyłączyć”. Więc tutaj jest szereg różnego rodzaju elementów takich, które powodują, że jeżeli by spojrzeć na te dwa tytuły, to „Emily in Paris” mogłoby polecieć spokojnie na broadcaście, każdym. W przypadku „Nawiedzonego dworu w Bly” raczej nie, bo jednak specyfika horroru jest taka, że pewnie poszłoby bardziej na stacji płatnej. Rzeczywiście platformy VOD szukają takiego szerokiego spektrum różnego rodzaju tytułów, z których mogłyby zebrać jak najszerszą widownię. I to one w pierwszej kolejności, znaczy one i stacje płatne tak naprawdę, są skłonne do tego, żeby wydawać pieniądze na niestandardowe rzeczy, takie jak fantasy, jak science fiction, ponieważ to jest bardzo drogie. A w przypadku zwłaszcza tych dwóch gatunków powodzenie staje pod dużym znakiem zapytania. Czy uda się tę widownię ściągnąć? O wiele łatwiej jest ją ściągnąć do platformy, bo też troszeczkę inaczej działają mechanizmy związane z budowaniem widowni. To nie jest tak, że interesuje ich, żeby oni przyszli do telewizji na konkretną godzinę, tylko żeby oni w ogóle ten format obejrzeli, kupili być może DVD albo po prostu stali się stałymi subskrybentami platformy.
Małe podsumowanie nie jeszcze końcówka, ale na tym etapie chciałabym podsumować kilka takich elementów, które są niezwykle istotne w ogóle w myśleniu dzisiaj o serialu. Wiemy, że ta widownia jest sfragmentowana. Ona jest w wielu miejscach, nie jest w tym samym czasie, czasem jest z dużym poślizgiem czasowym. Złapanie jej [przez dystrybutorów – przyp. red.] jest naprawdę skomplikowanym procesem. Mamy ogromną ilość tytułów, z których możemy wybierać. Co jest problematyczne, bo jest też taka zasada psychologiczna, która mówi o tym, że im większy mamy wybór, tym mniej jesteśmy zadowoleni ze swojego wyboru, bo mamy poczucie, że to, co wybraliśmy, może nie było do końca dobrym wyborem i gdybyśmy wybrali coś innego, to może byłoby jednak lepiej, a czas nie jest z gumy. Więc im większy wybór, tym większe też takie poczucie naszej niepewności, czy ten wybór, którego dokonaliśmy, rzeczywiście był właściwy. No i oczywiście właśnie ten element. Łatwo dzisiaj przerwać, porzucić, zapomnieć. Rok temu oglądaliśmy serial, bardzo nam się podobał, wchodzi kolejny sezon, już nie pamiętamy, co tam było. Niech rękę podniesie każdy, kto oglądał „Dark’a” i nie miał poczucia, że kompletnie nie kuma, o co w nim chodzi, w momencie, jak zaczynał oglądać kolejny sezon. No trzeba było sobie przypomnieć albo jakimś szybciutkim recap’em z online`u, albo oglądając jeszcze raz poprzednie sezony, na co nie ma czasu, bo przecież tyle tytułów na nas czeka. Kolejny problem to jest coś, co branżowo nazywamy content discovery. Kiedyś było prosto. Wchodził serial, na mieście wisiały billboardy, w programie telewizyjnym typu „To & Owo”¹ albo „Teleshow”, była informacja. W gazetach były wywiady z gwiazdami. I człowiek wiedział, że będzie nowy program. Dzisiaj ten marketing wymaga o wiele większego, szerszego zarzucania sieci i szerszego informowania. Skąd zazwyczaj dowiadujecie się, że warto coś obejrzeć? Bardzo często jest to tak naprawdę właśnie słowo, rekomendacja kogoś zaprzyjaźnionego. To jest jeden z najistotniejszych elementów. Ale co zrobić, kiedy wprowadzamy nowy tytuł? Jak zarzucić tę wędkę? To jest ogromnie skomplikowany proces, tym bardziej że wszyscy cierpimy na przykład na ślepotę banerową, czyli jeżeli jesteśmy na stronie internetowej, wyświetli nam się reklama, to bardzo często w ogóle jej nie widzimy, bo się przyzwyczailiśmy już do tego, że wszędzie coś miga, błyszczy i skacze. Nie jest wcale prosto tak zachęcić i w ogóle przedstawić nowy tytuł widowni. Kolejny element, ta widownia się edukuje i ma większe oczekiwania. W jakim sensie? Jeżeli wchodzi nowy serial i zaczyna się opis: „W małym miasteczku zginęła młoda dziewczyna”, no to taki opis, można dołożyć do co najmniej pięciu seriali polskich nakręconych w ostatnich pięciu latach. Jeżeli oglądamy i widzimy, że główny bohater zaprzyjaźnia się z jakąś kobietą, to wiemy, że ona za moment zginie. Po prostu pewne klisze i sposoby rozwiązań fabularnych są już na tyle popularne, że widzowie siedzą i wiedzą, czego się spodziewać. Czasem to jest ok, ale czasem naprawdę potrzebujemy poszukać jakichś nowych sposobów rozwiązywania konkretnych wątków. Zabicie głównego bohatera — po „Grze o Tron” już nikogo nic nie zaskakuje. Wszyscy, których się lubiło, tam ginęli co chwila. Jest jedna naczelna zasada: nie zabijamy albo jak najpóźniej zabijamy ludzi, których widzowie kochają nienawidzić. Bo to jest ogromny asset w każdym serialu. No i jeszcze z serialem jest tak, że to jest prestiż. Dla każdej telewizji, dla każdej platformy streamingowej. Ale to jest też ryzyko kosztowe, zwłaszcza w przypadku telewizji, bo telewizje wypuszczają tych seriali 4, 5, 6 w ciągu roku. Jeden niewypał to już jest bardzo duży problem finansowy, bo seriale są drogie. To jest droga produkcja i każdy z nas oczywiście chciałby mieć same hity, ale prawda jest taka, że czasy, w których udawało nam się w czasie serialu, zdobyć 25% dostępnej widowni już minęły. Jeżeli uda nam się przekroczyć 15,17% to jest bardzo dobrze. Standardem jest właściwie 12. Mimo że oczekiwania są dużo większe, to, co jesteśmy w stanie z rynku wyrwać, staje się trochę mniejsze. Więc tutaj to jest ten element, który na myślenie o serialach wpływa.
To też podkreśla jeszcze jedną rzecz, że serial to coś więcej niż tylko odcinki. Jeżeli scenarzysta pisze serial, to nie polega na tym, że mamy 10 odcinków, wrzucamy je o konkretnych porach do telewizji, wrzucamy je na platformę VOD i niech się dzieje wola nieba. Nie, to jest cała praca, która musi się jeszcze wokół tego serialu odbyć. To jest cała praca promocyjna, myślenie o tym, jak zaangażować użytkowników, zaangażowanie gwiazd w to, żeby wchodziły w komunikację na przykład na social mediach, to są dodatkowe materiały ekstra, które są dostępne w Internecie, różnego rodzaju akcje specjalne: gry, różnego rodzaju historie, które mogą siedzieć, obok, które mają tych widzów zaangażować, mają ich zaciekawić. I pierwsza jeszcze podstawowa rzecz jest taka, że w momencie, kiedy myślimy o nowym serialu, to warto myśleć o nim w dłuższej perspektywie. To znaczy, jeżeli przychodzimy do telewizji i mówimy: „Mamy fantastyczny pomysł na serial. Proszę, tutaj jest drabinka i tak sobie to wyobrażam”, to warto już mieć z tyłu głowy, co ja bym chciał pokazać w drugim sezonie. Bo jeżeli zapadnie decyzja o tym, że ten drugi sezon będzie, to czas na [jego — przyp. red.] napisanie jest zazwyczaj dosyć krótki. Wtedy zazwyczaj pojawia się coś, co się nazywa second year slump, czyli to, że drugi sezon jest słabszy niż pierwszy. Bo brakuje czasu, bo nikt nie był pewien czy będzie ten drugi sezon, więc tutaj zawsze warto myśleć po prostu w dłuższej perspektywie.
Warto sobie też pisząc, czy myśląc o serialach zadać pytanie: Dlaczego ludzie właściwie te seriale oglądają? Z czego to wynika? Ja zawsze opowiadam o tym na takich czterech wymiarach.
Nie jest to Piramida Maslowa. Ciężko powiedzieć, co jest najważniejsze tak naprawdę, ale tutaj jest kilka elementów. Jest towarzyszenie. Pozwolę sobie sprawdzić, ile mamy czasu. Postaram się streścić, bo widzę, że pojawiły się jakieś chyba pytania. O „Zniewolonej”, dobrze. To bardzo chętnie o tym powiem. Dobrze. To, jakie mamy te elementy związane z tym, co powoduje, że w ogóle ten człowiek chce na tym serialu „siedzieć”. Czasem to jest element pierwszy, podstawowy i on jest w pewien sposób najmniej istotny. To jest to, że ludzie generalnie nienawidzą ciszy. Polacy naprawdę nie lubią ciszy. Jak się wchodzi zazwyczaj do przeciętnego Polaka do domu, to telewizor gra. Nie lubimy, jak jest w domu cicho, w związku z czym coś jest w tle i często jest w ciągu dnia, jest także wieczorem. To [może być — przyp. red.] serial, paradokument. I to jest taki najmniej istotny element, ale jeżeli sobie wyobrazimy taką osobę, która siedzi w ciągu dnia w domu, a duża grupa z nas teraz siedzi w domu i ten telewizor gra w tle i mamy trzy odcinki pod rząd „Kości”, które są serialem bardzo przyjemnym i bardzo sympatycznie się go ogląda. To prawda jest taka, że on sobie w tle siedzi. My już go widzieliśmy pięć razy prawdopodobnie, bo on jest tak często powtarzany, że możemy tylko popatrywać. To jest też takie poczucie pewnego bezpieczeństwa na zasadzie: „Coś mi gra, coś mi towarzyszy, mam kompana w byciu w domu”, ale to jest taki najbardziej podstawowy element. Drugi element, który jest bardzo ważny, to są informacje i wiedza. I to może się wydawać zaskakujące, ale robiliśmy kiedyś badanie, bo zaskoczył nas ogromny sukces takiego serialu” „Wspaniałe Stulecie” i postanowiliśmy poświęcić mu trochę czasu i dowiedzieć się od widzów co tam zadziałało. Ludzie bardzo często, jak są pytani, dlaczego, coś oglądają, to szukają różnego rodzaju powodów i trudno im się czasem przyznać, że po prostu chodziło o wielką miłość i że to był najważniejszy element. Bardzo często nam podkreślali, że oglądali ten serial, ponieważ mogli zobaczyć inną kulturę. To jest prawda, znaczy, zobaczyli coś egzotycznego. I w przypadku seriali kostiumowych to jest czynnik, który ma ogromny wpływ. Ludzie oglądają te seriale, żeby zobaczyć, jak ludzie żyli, jak się ubierali, żeby zobaczyć też, czy to zostało tworzone z należytą pieczołowitością, czy przypadkiem nie latają, gdzieś tam futryny z plastiku, nie widać doniczek z Ikei i tak dalej. To jest trochę głębiej jeszcze, jeżeli na to spojrzymy, ponieważ ta wiedza, na przykład w serialach medycznych może mieć bardzo konkretne znaczenie. Przy okazji można przemycać bardzo konkretne informacje, co zrobić, kiedy ktoś ma udar, kiedy ma zawał i tak dalej. To niejednokrotnie casy zawsze są bardzo chętnie opisywane przez różnego rodzaju portale informacyjne: „ktoś kogoś ocalił, bo zobaczył, jak zrobić oddychanie usta-usta w serialu takim i takim”. Po CSI‘ach amerykańskich była straszliwa moda na wszystkie rzeczy związane ze zbieraniem dowodów zbrodni, do tego stopnia, że powstawały klasy w amerykańskich liceach o takim profilu. No i nie jeden był case sądowy, że ktoś zainspirował się zbrodnią i postanowił ją powtórzyć w prawdziwym życiu. Był trochę zaskoczony, że nie udało mu się tej zbrodni wykonać w sposób doskonały. Ale jest jeszcze jeden, bardzo istotny element tutaj. Ludzie z seriali dowiadują się, jak można się w niektórych sytuacjach życiowych zachowywać. W przypadku choroby, problemów rodzinnych, skomplikowanych relacji w rodzinie, takich zjawisk jak przemoc domowa. To jest trochę też oswajanie lęków. W momencie, kiedy pojawia się postać niepełnosprawna, kiedy pojawia się po bohater LGBT, ktoś z zespołem Downa, ktoś z HIV albo autystyk, to potrafi przełamywać i mieć ogromny impakt społeczny. Ogromnie tutaj zasłużone są seriale codzienne, bo takie codzienne pokazywanie takich bohaterów, łatwiej przełamuje pewne ograniczenia. Był taki serial, „Life goes by” bodajże to się nazywało. Tam głównym bohaterem był Corky. To był chłopiec z zespołem Downa. [Serial – przyp. red.] leciał u nas 20 lat temu. To był serial, który zarówno w Stanach Zjednoczonych przeprowadził rewolucję, jak i w przypadku Polski. To był pierwszy serial i pierwszy taki moment, w którym w ogóle w świadomości społecznej pojawiły się dzieci z zespołem Downa, więc tego typu elementy też mają ogromne znaczenie. Ludzie uczą się z seriali jak sobie z niektórymi sytuacjami i z niektórymi ograniczeniami radzić, również własnymi. Przynależność i wspólnota. To jest tak, że bardzo chętnie oglądamy seriale, które pokazują takie wartości, które są nam bliskie, w których świat przedstawiony jest bliski takiemu światu, w który my wierzymy, który jest dla nas ważny, w którym wartości są spójne z naszymi wartościami. Jeżeli znajdujemy taki serial, to bardzo mocno tutaj budzi się relacja i lojalność wobec takiego serialu.
Jest też coś takiego jak wspólnota wokół serialu. I ja sobie pozwolę jedną rzecz Wam pokazać. À propos community jest coś takiego, co się nazywa fandom. To jest coś, o czym każdy serial marzy. Czyli to jest grupa bardzo zaangażowanych fanów, którzy nic innego nie robią, tylko rozsiewają informacje o tym, że jest taki fantastyczny serial, którzy przebierają się za postaci, robią sobie zdjęcia, odgrywają sceny, wchodzą w interakcję z twórcami, robią mniej lub bardziej oficjalne zjazdy zwolenników i fanów, nakręcają social media, są prawdziwymi ambasadorami. Natomiast od fandomu do hejtdomu jest bardzo blisko. Zazwyczaj przy serialach, zwłaszcza takich, które trwają jakiś czas, pojawia się coś w rodzaju kanonu. Czyli jeżeli mamy serial, który ma pewną swoją mitologię, na przykład „Lost”, „Gra o Tron” były takimi serialami, ma pewne bardzo konkretne elementy i w którymś momencie twórcy zaczynają albo tych elementów nadużywać, albo robić coś, co według tych fanów jest kompletnie wbrew charakterowi serialu, to pojawia się grupa partyzantów, którzy twierdzą, że twórcy sprzeniewierzają się idei [oraz — przyp. red.] serialowi i zaczynają działać przeciwko [niemu — przyp. red.]. Zresztą tak jak widać na obrazku, generalnie wszystkie rozmowy w fandomie one są zazwyczaj bardzo gorące i łatwo tam też o różnego rodzaju akcje, nawet przemocowe. Niemniej jednak fandom to jest coś, co potrafi zapewnić serialowi przeżycie. Potrafi zapewnić właśnie to content discovery, bo to, co Ci widzowie robią, żeby zachęcić innych ludzi do oglądania swojego ukochanego serialu, to żaden PRowiec [ani — przyp. red.] marketingowiec tego nie wymyśli.
Wrócę jeszcze do eskapizmu, bo to jest taki najistotniejszy element związany z serialami. Jeżeli sobie wyobrazimy dzisiaj człowieka, który wraca po całym dniu zmęczony z pracy, to możliwość, żeby usiąść, obejrzeć swój serial, to jest zwyczajnie nagroda. I to jest taki najprostszy element. Troszeczkę w ten sposób warto o serialu myśleć. Jeżeli mamy widownię stałą, która do nas przychodzi, to dla nich to nie tylko rutyna, to jest często w kategorii: „To jest mój czas, za cały ten dzień. To jest czas dla mnie, to jest moja nagroda za to, że ten czas przetrwałem. To jest oderwanie od codzienności, od obowiązków, to 42 minuty zanurzenia się w świat, który jest mi bliski właśnie”. To mogą bardzo być bardzo różne światy. Niektórzy zanurzają się w Grabowie, tfu, przepraszam, Grabina, w „M jak Miłość”, a inni zanurzają się w Miami i śledzą Dextera. Dzisiaj poszła informacja, że będzie revival „Dextera”. To może się na różne sposoby objawiać. Sama nazwa eskapizm wskazuje na pewną ucieczkowość, to może być taka ucieczka od tego, że ta satysfakcja z własnego życia jest słaba, zwłaszcza jeżeli moje życie jest takie sobie i oglądam coś, co do mnie przemawia. I to może się na różnych poziomach rozgrywać, bo to może być to, że patrzę na życie, które chciałabym mieć. Chciałabym być prawniczką z wielkiego miasta, chciałabym być lekarką w Leśnej Górze, ratować ludzi i tak dalej. To może być tak, że: „o rany, co ja bym dała, żeby pozabijać parę smoków”. To nie muszą być rzeczy, które są racjonalne. Identyfikacja z bohaterem jest tutaj niezwykle istotnym elementem, bo z jednej strony ludzie uciekają w seriale, bo widzą…
Host: Przepraszam. Już 25 minut nam zostało, [mamy — przyp. red.] trochę pytań.
Dorota Pawelec: Dobrze, to ja potrzebuję jeszcze jakichś siedmiu minut i skończę. I będziemy wtedy odpowiadać.
To jest identyfikacja z bohaterem. To jest na zasadzie: „tak chciałbym żyć, taki chciałbym być”. Chciałabym być tą lekarką. Chciałbym być tym rycerzem na białym koniu. Czasem to jest kwestia tego, że ci bohaterowie to są tacy zwykli, niezwykli. Że jest całkowicie zwykły człowiek, który robi coś zupełnie doniosłego i dzięki temu ten nasz widz czuje się lepiej. Myśli sobie: „kurde, fajnie, on odnosi też zwycięstwo”. W jednym odcinku to może być to, że odebrał poród na podłodze tramwaju, a w innym, tak jak w „Voice`ach” całkowicie zwykły chłopak dołącza do grupy. Vigilantis, którzy walczą ze złymi superbohaterami. I to jest też potrzeba odnoszenia zwycięstw. Widzowie chcą za kimś trzymać kciuki. Czasem to jest właśnie kwestia realizacji ukrytych marzeń, pewnych fantazji. Są też takie przypadki, że to jest ulga. „Ja to mam źle, ale jak patrzę na tę Marysię z «M jak Miłość», którą znowu mąż robi w konia, to jeszcze nie mam tak najgorzej”. To jest trochę zaklinanie strachów i to jest właśnie to, o czym mówiłam w kontekście COVIDu, czyli wchodzimy tam [na platformy streamingowe — przyp. red.], żeby obejrzeć pluszowy serial, który sprawi, że będziemy się czuli cudownie i sympatycznie przez 42 minuty pod rząd, albo poboimy się i po prostu nie myślimy o tym, co dzieje się wokół nas. I ten element, o którym mega trzeba pamiętać. Ludzie po prostu chcą się pośmiać, chcą porozwiązywać zagadki, chcą odbyć podróż. To jest na poziomie ucieczkowym, na poziomie nagrody i oderwania się od rzeczywistości. To im dają seriale. Więc w momencie, kiedy piszecie serial, kiedy zastanawiacie się nad [nim — przyp. red], to zastanawiajcie się również nad podróżą, którą oferujecie swoim widzom i jaki jest end game, jaki jest wynik dla nich? Czy oni wyjdą podniesieni na duchu, czy totalnie zdołowani? Nie zawsze to musi być zwycięstwo, ale musimy mieć tutaj jakby jasność, w jakim kierunku chcemy iść.
Już na koniec, chciałabym dosłownie Wam jeszcze powiedzieć kilka takich elementów à propos dzisiejszej widowni. Nie będę Wam mówiła, jaka ta widownia dzisiejsza jest. Generalnie zazwyczaj jest tak, że jak przychodzą do nas scenarzyści albo producenci, to mówią: „dobrze, to czego chce widz?”. I na to nie ma odpowiedzi. To nie jest pytanie, na które ktokolwiek albo jakiekolwiek badanie tak naprawdę jest w stanie odpowiedzieć. Widzowie kupią dobrą historię. I trochę nie ma znaczenia, czy ona będzie obyczajowa, medyczna, czy ona będzie się odbywała w przeszłości, w przyszłości czy teraz. Jeżeli wiecie, jaką historię chcecie opowiedzieć, scenarzysta i reżyser wiedzą, co jest ich celem, to wszystko powinno być ok. Problemem jest, to kiedy tak naprawdę nie jest określone, w jakim kierunku mają się rozwijać bohaterowie w momencie, kiedy nie jest zaopiekowany drugi plan, który jest niezwykle istotny, bo jak wam zacznie sztuki wyprawiać, nie wiem, aktor grający główną rolę, to być może w drugim planie znajdzie się ktoś, kogo można by do tego pierwszego planu przenieść. Więc generalnie nie ma czegoś takiego, że jest prosta odpowiedź na to, czego chcą widzowie. Widzowie nie wiedzą, czego chcą. Każdy widz ma inną historię. Wszyscy chcą za to po prostu ciekawych historii, bohaterów, z którymi mogą się identyfikować, za których mogą trzymać kciuki. Natomiast niewątpliwie warto mieć z tyłu głowy i zadawać sobie pytania, pisząc, czy myśląc o pisaniu, o tym, co właściwie się wie o dzisiejszej Polsce? Gdzie jesteśmy? Co jest dla ludzi ważne, w jakie wartości ludzie wierzą, a jakie tylko deklarują. Warto myśleć o tym, o czym ludzie marzą, czego się boją, jakie problemy mają ludzie młodzi. Ja zawsze wszystkim scenarzystom, z którymi współpracuję, mówię: „jeżeli macie taką możliwość, czytajcie opracowania, które mówią, jak wygląda [sytuacja kulturowo-społeczna – przyp. red.] dzisiaj”. Bo jest coś takiego, że jeżeli mielibyśmy powiedzieć o serialu, który w pewien sposób łączył pokolenia, jest takim symbolem, istotnym punktem serialowym w Polsce, to był to „Dom”. Potem, na początku lat dwutysięcznych, takie seriale jak „Magda M.”., czy „Kasia i Tomek” pokazywały trochę świat taki aspiracyjny, na zasadzie: wielkie miasto, kariera. Przez lata 90. zaciskaliśmy zęby i staraliśmy się do czegoś dojść. Nasi rodzice, my sami. I to był czas właśnie walki i było takie poczucie, że ok, to ta walka się opłaciłam, mogę zacząć zbierać jakieś jej owoce. I duża część widzów, właśnie na przykład w „Magdzie M” widziała taką emanację pewnego marzenia pokoleniowego. Pytanie jest, czy jeżeli ktoś chce pisać dzisiejszy serial, co jest takim elementem zbierającym? Dzisiaj być może COVID jest tak naprawdę. I to, co nas dzisiaj łączy to jest to, jak na [niego — przyp. red.] reagujemy, ale warto też jeszcze myśleć o tym, bo mamy ogromne różnice między pokoleniami dzisiaj. Jest bardzo ciężko mówić i pisząc dialogi na przykład językiem pokolenia X, pokolenia Y, pokolenia Z. To jest na poziomie dialogów ogromnie trudna rzecz. No i kolejna rzecz. Jednym z takich ogromnych problemów, z którymi się w ogóle w Polsce dzisiaj stykamy, to jest kryzys męskości i radykalizacja wśród mężczyzn. W związku, z czym to jest też taki temat, który potencjalnie w serialu i w myśleniu, zwłaszcza jeżeli myślimy o serialu, który dzieje się współcześnie, który w jakiś sposób warto byłoby zaadresować. No i najważniejszy element, to jeszcze ilustracja „Domu”, bo dla mnie to rzeczywiście jest taki serial, któremu udało się połączyć pokolenia i zastanawiam się, czy jest taka szansa, żeby w pewien sposób podobnie zadziałać w dzisiejszych czasach. I na koniec no pojawia się pytanie: co dalej? Mamy COVID, jest pytanie dla tych, którzy piszą: Jak adresować COVID? Jak on wpłynie na nas w dalszych okolicznościach? Wiemy, że ludzie bardzo chętnie dzisiaj oglądają rzeczy, które tak jak mówiłam, są pluszowe, jak „Emily in Paris” i pozwalają nam oderwać się od tego i pokazać świat przed pandemią, ale za jakiś czas te bajki mogą zacząć nas wkurzać i denerwować i sprawiać, że będziemy coraz bardziej sfrustrowani. Dzisiaj scenarzyści są w dosyć trudnym położeniu pod kątem, właśnie jak my, jako Polacy będziemy się zmieniać i w jaki sposób o nas Polakach opowiadać tak, żeby to było relewantne, że tak zakończę. To ode mnie wszystko. Rozumiem Julia, że mamy pytania, więc jedźmy z pytaniami.
CZĘŚĆ Q&A
Host: Pierwsze pytanie. Czy sądzi pani, że powstanie Polska platforma niezależna od kanałów telewizyjnych produkująca samodzielnie polskie seriale?
Dorota Pawelec: Myślę, że to jest bardzo droga zabawa, powiedziałabym w ten sposób. Zarówno na poziomie technologicznym, jak i w ogóle kupowania produkcji. Wydaje mi się, że mogą być takie próby jeszcze powstawania różnego rodzaju platform, które będą przez mniejszych graczy telewizyjnych albo właśnie całkowicie zewnętrznych, że będą próbowali wejść na ten rynek, natomiast wszystkie doświadczenia z rynków zachodnich pokazują, że po takim okresie bardzo dużej fragmentacji, czyli, że mamy bardzo dużo małych platform, dochodzi do agregacji w którymś momencie. Więksi zaczynają pożerać mniejszych. Także z punktu widzenia użytkownika Wydaje mi się, że takim elementem, który ma ogromne znaczenie, to jest to, żeby jemu było jak najłatwiej. Im więcej platform, tym więcej trzeba pamiętać co, gdzie leci, trzeba sprawdzać. Więc myślę, że gdzieś tam na horyzoncie za parę lat, raczej widziałabym kierunek taki, że albo pojawi się urządzenie, które będzie wszystko agregowało, albo pojawi się jakaś inicjatywa, być może zrzeszająca więcej producentów polskiego kontentu. No bo wiadomo, w grupie łatwiej jest konkurować, chociażby z Netfliksem.
Host: A czy sądzi pani, że platformy streamingowe zaszkodziły społecznemu doświadczaniu seriali?
Dorota Pawelec: Ja bym powiedziała w ten sposób. Jestem socjologiem i ja mam takie poczucie, szczerze mówiąc, jak obserwuję wszystko to, co się dzieje w kulturze i w mediach przez ostatnich 20 parę lat, że Internet jako taki zaszkodził sposobowi, w jaki się komunikujemy. On nam dał bardzo dużo różnych dodatkowych platform komunikacji, natomiast pojawia się pytanie o [jej — przyp. red.] jakość. Wracamy troszeczkę do pisma obrazkowego, też, chociażby przez emotikony jesteśmy w stanie wszystko [nimi — przyp. red.] wyrazić. Ja powiem szczerze, że poza tym, że istnieją te społeczności, sama w takich uczestniczyłam, gdzie ludzie rozmawiali o serialach, czy o filmach i widać było bardzo fajną wymianę myśli, że te rozmowy były na bardzo fajnym, merytorycznym i takim intelektualnie zachęcającym poziomie. To są zazwyczaj dosyć zamknięte społeczności. Wcale niełatwo się tam dostać i duża grupa ludzi po prostu nie dotrze tam, a mnie autentycznie bardzo brakuje czegoś takiego, jak stawało się w pracy przy kawie i rozmawiało się o tym, co się ostatnio działo w jakimś odcinku. Ja jeżdżę komunikacją miejską, między innymi po to, żeby słuchać, jak ludzie rozmawiają i byłam świadkiem takich sytuacji w autobusach, jak były ostatnie odcinki „Gry o Tron”, jak ludzie rano wstawali, o piątej i oglądali, spotykali się w autobusie, rozmawiali odcinku, a wokół nich byli inni ludzie, którzy mówili, żeby nie rozmawiali o tym odcinku, bo oni jeszcze nie oglądali, będą oglądali wieczorem. Więc wiecie, to jest trochę tak. Z jednej strony to jest fascynujące do oglądania, z drugiej brakuje mi tego wspólnego przeżycia. Jak sobie pomyślę właśnie o tych wszystkich narodowych dyskusjach: czy Piotr i Magda wrócą do siebie? Jak Basia mogła wyrzucić, Jezus Maria uciekło mi, Tomka Borkowego, z domu? Jak ktoś mógł kogoś zdradzić? To straszne, że ktoś umarł w serialu i tak dalej. Brakuje mi tego, że można było po prostu porozmawiać. A dzisiaj to wygląda tak: „obejrzeliście już? Nie jeszcze nie. Nic mi nie spojleruj, nic mi nie mów, nie, ja to mam w ogóle na liście w przyszłości”, no więc robią się takie dwuosobowe grupki na spotkaniach towarzyskich. Nie bardzo to gra, więc szczerze mówiąc, mam takie poczucie, że to się bardzo sfragmentaryzowało. Po prostu.
Host: Jak Pani myśli, jaki może być najgorszy możliwy skutek podporządkowania się twórców trendom wśród odbiorców?
Dorota Pawelec: Najgorszy skutek…
Host: Jednolite nagle produkcje?
Dorota Pawelec: Nie, znaczy, ja myślę, że to, co jest w ogóle fantastyczne teraz to to, że właściwie jest tak ogromna różnorodność, wszystko ma szansę. Znaczy, szczerze mówiąc, ja ogromnie czekam na pierwszy Polski serial animowany. Wiem, że byli „Władcy much”, oczywiście, ale jak patrzę na fantastyczne animacje, które powstają na zachodzie, od „Bojack Horseman” zaczynając przez „Ricka i Mortiego”, które są niesamowite. Jest jeden wątek, o którym nie wspomniałem, o którym chciałam powiedzieć bardzo. Jest jeden obszar i nie jestem w stanie tego kompletnie zrozumieć, może Wy będziecie mieli jakiś pomysł. Mam wrażenie, że wraz z 1989 rokiem, ze zmianą systemu, umarła w nas może umiejętność robienia dobrych komedii telewizyjnych. Znaczy oczywiście, była Rodzinka.pl i ona była na formacie, ale miała naprawdę trochę całkiem niezłych… „Skajpaja” wszyscy pewnie pamiętają i nie tylko. Ale kwestia jest taka, że ja bardzo tęsknię za polskim serialem komediowym. Zastanawiam się, gdzie jest ten Bareja, nowy Bareja na nowe czasy, gdzie jest ten nowy Bogajewicz, który robił „Kasię i Tomka” i biorąc pod uwagę, jak aktywni jesteśmy, jak robimy fantastyczne memy, to gdzie ta umiejętność? Dlaczego nam zanikła na poziomie scenariuszy? Więc to jest taki element. Bardziej się obawiam tego, że po prostu, jak patrzę na scenariusze, czy na polskie produkcje to one są obecnie do siebie podobne. Ja bym była przeszczęśliwa, gdyby tam się pojawiła trochę większa dywersyfikacja, trochę więcej różnych rzeczy, ale umówmy się, nie wierzę specjalnie w polskie Sci-fi, co z drugiej strony Czesi zrobili. Wysłali czeską ekipę w kosmos. Był nawet tam bohater Polak z boskim wąsem, januszowym, ale to nie zmienia faktu, że obecnie mam wrażenie, że jedziemy pewnymi torami z trudnością pewną, żeby się zmusić do pewnej elastyczności. Byłabym mega szczęśliwa, gdybym zobaczyła na premium serial na tym poziomie co „Fleabag” czy „I May Destroy You„. Więc na ten moment nie martwi mnie to, że coś się może wydarzyć złego w sensie seriali i tego, że wszystko będzie na jedno kopyto w ogóle. Bardziej mnie martwi to, że w Polsce jest małe oczekiwanie na różnorodność od samych zamawiających.
Host: Dosłownie jeszcze 3 minutki, ale są pytania o fenomen „Zniewolonej”. Jakie czynniki według pani spowodowały tak szaloną popularność tego serialu?
Dorota Pawelec: To jest w ogóle pani Doroto [temat — przyp. red.] na rozprawę i ja powiem szczerze, byłam zszokowana, jak widziałam te wyniki, bo wydawało mi się, że w 2019 roku właśnie ukraińska „Isaura” nie ma prawa zeżreć, a okazuje się, że prosta historia o wielkiej miłości w anturażu historycznym, narodowo wyzwoleńczym, że taka prosta opowieść i nie wymagająca, bo umówmy się, to był tasiemiec. Można było opuścić 3 odcinki. Niewiele się na tym straciło, można było się w akcji zorientować. Ja myślę, że to po prostu prostota. Nie w złym ujęciu, tylko prostota tej opowieści to, że ona nie wymagała od widza ekwilibrystyki specjalnej w trakcie oglądania takiej intelektualnej. No i przede wszystkim ja myślę, że jednak ten element miłości. O co chodziło w „Isaurze”? No też chodziło o miłość. To jest w ogóle bardzo ciekawe. Jeszcze jeden element. Jeżeli spojrzymy na „Grę o tron” na przykład, to tak naprawdę, jeżeli rozłożyć ją na części pierwsze, to była opera mydlana, ale w jakim anturażu. Nikt, dopóki nie zaczyna tego rozbierać na części pierwsze nie myśli o tym jako operze mydlanej. A tutaj mamy bardzo proste zasady. I wszystko jest jasne. Wiadomo, kto jest dobry, kto jest zły i wiadomo, że dobro zatriumfuje, to też jest taki element. To znaczy, ona może być przeciągnięta pod kołem 15 razy i będziemy z nią szlochać, jak ona w tych łachmanach gdzieś tam krąży po ukraińskich ścieżkach, ale wiemy, że ona zwycięży i że prawda jest po jej stronie. Nie ma ambiwalencji. Znaczy, umówmy się, to nie jest poziom skomplikowania bohatera na poziomie Waltera White’a.
Host: Czas już dobiega końca i wydaje się, że to nie zdążymy na więcej pytań odpowiedzieć.
Dorota Pawelec: Ok, to tylko odpowiem, jeszcze na pytanie, bo widzę, że tutaj polska teenage drama pokolenia Z. Tak, wierzę, jak najbardziej. Uważam, że jest na to rynek i że powinno się w tym coś zadziać. Jeśli chodzi o to, czy kobiety decydują oglądalności, przy serialach bardzo mocno. W ogólnodostępnej telewizji mocno, bo też sposób opowiadania jest bardzo mocno pod kobiety. A o zamawiających? No nie będę udawać, że nie. To jest trochę tak, że ponieważ to jest wszystko tak kosztowne, to czasem jest trudno zaryzykować, ale jestem pewna, że gdyby ktoś przyszedł ze scenariuszem, który jest bardzo konsekwentny i widać, o co chodzi, znaczy, jaki jest zamysł od początku do końca i byłoby tam ryzyko, to ryzyko zostałoby podjęte. Tym bardziej że takie telewizje jak TVN czy Polsat mają swoje platformy internetowe, więc nawet jeżeli to by nie poszło w telewizji, to mogłoby pójść na platformie internetowej. Historia — to jest najważniejsze.
Host: Dziękujemy bardzo za spotkanie. Było bardzo ciekawie. Dziękuję państwu.
Dorota Pawelec: Dziękuję.
Host: Zachęcamy do kolejnych wydarzeń w ramach „Serio”.
Dorota Pawelec: Do zobaczenia.
Opracowanie: Dorota Wituła
Materiał zrealizowany w październiku 2020 przez Fundację FKA.
PRZYPISY:
1. To&Owo TV – magazyn telewizyjny, wydawany przez wydawnictwo Bauer.